„W dźwięku jest złożoność, którą kocham” rozmowa z Eleanor McDowall producentką audio, dyrektorką „Falling Tree Production”

Obraz jest jednoznaczny, bezwzględnie definiuje otaczający świat za pomocą niepodważalnych widocznych szczegółów.  A przecież świat jest niejednoznaczny, skomplikowany, pełen bałaganu i niemożliwy do opisania. Wolę więc opowiadać dźwiękiem. W dźwięku jest złożoność, którą kocham – mówi Eleanor McDowall, równocześnie obserwując zbierające się na londyńskim niebie deszczowe chmury. Posłuchaj podcastu.

Dźwięk, który zapamiętałam z dzieciństwa, to fortepian. Moja mama jest kompozytorką i w domu był ogromny fortepian. Pamiętam, że jak byłam bardzo mała, leżałam pod nim, aby usłyszeć, jak brzmi od spodu. Wspomnienia z dzieciństwa są trochę zamglone, ale pamiętam że w domu słyszałam dużo muzyki. Dziadek był flecistą. Wychodziłam jako dziecko w lecie na trawnik, przez otwarte okna słychać było, jak gra. Leżałam na trawie i słuchałam unoszących się w powietrzu muzycznych fraz. Myślę, że świadomie pamiętam tylko te piękne muzyczne obrazy, podczas gdy w rzeczywistości powszechnym dźwiękiem był okropny szum przejeżdżających samochodów i ciągle padający londyński deszcz. Zdecydowanie jednak słuchanie i poszukiwanie muzyki w każdym dźwięku jest dla mnie kluczem do zrozumienia odczuć i emocji.

Kiedy oglądam film, w rzeczywistości bardziej go słucham. Wynika to z tego, że poprzez dźwięk jesteśmy związani ze światem bardziej niż poprzez obraz. Nie wiem, czy jest to udowodnione naukowo, ale istnieje twierdzenie, że pierwszym zmysłem, który rozwijamy jeszcze w łonie matki, jest słuch i dzięki niemu poznajemy świat, zanim go zobaczymy czy dotkniemy. Słuch jest też podobno ostatnim zmysłem, który wyłącza się w momencie śmierci. Kiedy odchodzimy, jeszcze jakiś czas słyszymy dalej to, co dzieje się wokół nas. Wygląda więc na to, że słuch jest naszym pierwotnym, głębokim sposobem komunikowania się ze światem. Zanim sami zaczniemy formułować słowa, rozumiemy świat dzięki dźwiękom.

 

Jaki wpływ na twoją drogę życiową miała wrażliwość na bodźce słuchowe?

 

Myślę, że zabrałam się za robienie audiodokumentów jednak przez przypadek. Gdy byłam młoda, nie wiedziałam nawet, że coś takiego istnieje. Radio kojarzyło mi się z dyskusjami w studiu, podczas których jedni wkurzeni faceci krzyczą na innych wkurzonych facetów. Drugą opcją były ciągnące się przez dziesięciolecia mydlane opery radiowe, na przykład o życiu wiejskiej rodziny. I to była moja jedyna świadomość radia: newsy i mydlane opery. Myślałam, że tylko to jest możliwe. Studiowałam język angielski i zdecydowałam się na magisterkę z produkcji radiowej, bo bardzo chciałam zostać producentem programu muzycznego. Wyobrażałam sobie że będę dostawać setki darmowych płyt, pracować z didżejami i prowadzić nocny program z ambitną muzyką. To był szczyt marzeń i wyobrażeń o radiu.

Zapisałam się na seminarium i spotkałam absolutnie magiczną osobę. Prowadzącym był poeta i radiowy producent Seàn Street. Wszystko, co wychodziło z jego ust, było poezją. On po prostu zaczął nam puszczać na zajęciach audiodokumenty i wprowadził nas w świat, o którym nie miałam zielonego pojęcia. Okazało się że opowieści dokumentalne skupiają w sobie to, co było mi bliskie: muzykę, literaturę, przeróżne brzmienia, głosy. A wszystko jest zakomponowane w jedną całość. Usłyszałam, że dźwięk może być metaforą. Nie musi być używany tak jak w mydlanych operach, gdzie gdy ktoś mówi, że puka do drzwi, to rozlega się puk, puk… Dźwięk może być wieloznaczny, nieoczywisty, może przekazywać emocje.

Zdecydowanie to zasługa Seàna, że otworzył mi uszy i drzwi do świata audiodokumentu. Ale nie tylko on jest moim mistrzem. Miałam ogromne szczęście spotkać wielu producentów, od których się uczyłam. Jednym z nich jest Alan Hall z firmy producenckiej „Falling Tree”. Razem pracujemy już prawie od 15 lat. On uczył mnie uważnego słuchania. Pamiętam, że jak tylko przyszłam do ”Falling Tree” jako młoda producentka, on o 11 rano każdego dnia przerywał pracę i słuchaliśmy audiodokumentu emitowanego przez BBC. A potem siadaliśmy i dawaliśmy sobie przestrzeń i czas, aby przedyskutować to, co usłyszeliśmy. Zastanawialiśmy się, jak opowieść jest zbudowana, co w niej pracuje, a co należałoby poprawić. To były lekcje głębokiego słuchania. Czuję, że Audionomia też chce się tym zająć. Podziwiam ludzi, którzy starają się zbudować kulturę słuchania i skupić wokół niej społeczność słuchających, a nie tylko ludzi, którzy zawodowo zajmują się pracą z dźwiękiem.

 

Co najbardziej interesuje cię w dźwięku?

 

Bardzo mnie fascynują zależności i relacje, które wytwarzają się między radiem i emitowanym przez nie dźwiękiem, a słuchającym. Najczęściej w programach BBC słyszymy jakieś głosy w bliżej nieokreślonej przestrzeni. Dźwięki ze studia są oderwane od świata. Po prostu wymieniają poglądy i idee w świecie czystego intelektu. W 2016 r. wzięłam udział w jednej z sesji wspólnego słuchania „In the Dark”, które prowadzi Nina Garthwaite. Chodzi o to, aby słuchać razem w konkretnym miejscu, w ciemności, tak aby skupić się na dźwięku, wchłonąć go w siebie…

To było w małym zielonym domku na pustkowiu, gdzie zjechało się trzydzieści osób, był to gorący, letni wieczór. Siedzieliśmy i słuchaliśmy, a programy dotyczyły seksu…. Zrobiło się tak jakoś lepko, zawiesiście, może nawet erotycznie. Nagle wszyscy zaczęli się od siebie odsuwać, nikt nikomu nie patrzył w oczy. To mi jednak uświadomiło dobitnie, że dźwięk ma swój bardzo mocny podprogowy przekaz, który bezpośrednio odnosi się do naszego ciała i po prostu jest zakodowany w sposobie w jaki dobieramy dźwięki. Ten związek istnieje bez względu na to czy jesteśmy tego świadomi czy nie, czy chcemy tego, czy nie. Zrealizowałam audiodokument „Dancer Dies Twice” i wcale nie jest to opowieść o brzmieniu baletu. To jest zbudowane wokół relacji tancerki z własnym ciałem. Najpierw uzyskujemy nad nim władzę, stajemy się coraz silniejsi, aż w pewnym momencie pojawia się nagle słabość, musimy pogodzić się z tym i wycofać się po to, aby żyć dalej.

 

Tę relację dźwięku i ciała pięknie przetłumaczyłaś na muzykę na przykład w scenie lekcji baletowej.

 

Uwielbiam, kiedy muzyka oddaje wewnętrzny świat bohatera. Jego duszę, emocje i uczucia. Nie lubię dosłowności w stylu, jeśli opowieść dzieje się w latach 60., to słuchamy kawałków z tamtego czasu. Muzyka musi otwierać zaskakujące przestrzenie, skojarzenia, tłumaczyć uczucia. Bardzo często konstrukcję całego dokumentu zaczynam od motywu muzycznego, który chodzi za mną i doskonale oddaje nastrój i znaczenia, które kojarzą się z opowiadaną historią. To rzadziej mi się teraz zdarza, ale bywa tak, że muzyka zjawia się jeszcze przed montażem, a nie – jak zazwyczaj – na etapie postprodukcji w studiu realizacyjnym. Właśnie słyszę, jak deszcz zaczął gwałtownie padać i uderza w okno dachowe. Jak chcesz, to nagram go….

 

Grzmi nawet, aż tutaj słychać…

 

O tak, dramatyczna burza w tle… właśnie o to mi chodzi, gdy pracuje z dźwiękiem, chcę uzyskać emocjonalne napięcie…

 

Czyli szukając swoich opowieści nadstawiasz uszu i szukasz w nich dramaturgicznego napięcia.

 

Nie wiem… najnowsza rzecz, którą zrobiłam we współpracy z Michaelem Seglovem, opowiada o największej na świecie kolekcji zegarów z kukułką. 700 zegarów znajduje się w budynku starej szkoły daleko od głównej drogi w Północnej Anglii. Mieszka tam dwóch starszych już braci. Zegary nastawione są na różne czasy, nieustannie tykają, kukają i po prostu pomyślałam – chcę usłyszeć, jak to brzmi… ale oczywiście sam wybór takiego życia pośród setek zegarów z kukułkami mówi dużo o samych braciach. Z drugiej strony zegar i czas to symbole. U podstawy wyboru tematu leży jednak dźwięk…

Konstruując historię zawsze warto pamiętać, że bohaterami opowieści nie są tylko ludzie. Budynek też może być bohaterem, miejsce lub otoczenie może grać rolę głównego bohatera. Sam dźwięk może być bohaterem. Za każdym razem gdy zabieram się za pracę nad dokumentem, czuję się tak, jakby to był pierwszy raz. Tak jakbym wszystko zapomniała i uczyła się od nowa. To jest wspaniałe uczucie. Dzięki temu w każdym temacie, w każdej sytuacji jestem obecna, żywo interesuje się tym, co robię i nie myślę o tym, że są jakieś sprawdzone schematy czy formułki, które pomagają dobrze opowiedzieć historię. Tak podchodzę do swojej pracy w dźwięku. Wszystko za każdym razem jest boleśnie nowe i nieznane tak, jakbym nie wiedziała co robię. Dzięki temu jestem wciąż zaangażowana. Ale ciekawa jestem, czy ty masz jakiś przepis na dobry audiodokument. Chciałabym bardzo go poznać.

 

Gdybym go miała, chętnie podzieliłabym się z tobą tą magiczna formułą. Do tego, co powiedziałaś, może warto dodać interesujący autorski punkt widzenia, który przełamuje utarte schematy…

 

O tak. Lubię takie radio, które zawiera w sobie indywidualne, interesujące sposoby słyszenia i rozumienia świata. Lubię w nim znaleźć coś, czego nie spodziewałam się usłyszeć, coś, co sprawi że zacznę doświadczać inaczej dzięki temu, że ktoś zainteresował się tym, o czym ja nawet nie pomyślałabym i do tego przedstawił to w swój specyficzny sposób. Użył zaskakującej formy lub dźwięków i muzyki tak, jakbym ja tego nie zrobiła. Po prostu chce się zanurzyć w tym świecie, który jest integralną, oryginalną opowieścią zbudowaną z dźwięków. To lepsze niż refleksja w stylu: no tak w ten sposób robi się dobre dokumenty dźwiękowe… Najbardziej nie lubię audiodokumentów, a takie niestety często pojawiają się w BBC, które zaczynają się od wstępu – „Witajcie nazywam się…” i tu następują dane tej osoby, a potem dodaje ona – „ w tym programie zajmę się historiami związanymi z deszczem padającym na dachowe okno. Zaczniemy więc od…” i tutaj następuje wyliczanka miejsc i osób, które spotkamy. Prezenter wszystko nieustannie tłumaczy. Ja nie chce aby ktoś mi coś tłumaczył i mówił, co mam myśleć i czuć. Chcę, aby rzeczy do mnie przyszły, chcę poczuć, usłyszeć świat w całej jego różnorodności, skomplikowaniu, bałaganiarstwie i niejednoznaczności, które zostawiają przestrzeń słuchaczowi. Słuchacze są jakby współtwórcami, tworzą obrazy w swojej głowie wtedy, kiedy słuchają. Nikt im nie powinien mówić: „odwiedziłam osobę, która była smutna i prawie płakała”, to powinno być słychać w głosie mówiącego bohatera, którego ogarniają emocje i nagle łzy płyną… a my płyniemy razem z nim. Nie ma sensu tłumaczyć, co mamy czuć, zresztą uważam, że świata, w którym żyjemy, nie da się wytłumaczyć ani teraz, ani nigdy…

fot: Francis Augusto

Gdy przed spotkaniem zapytałam cię, jaką swoją audycja chciałabyś bliżej zaprezentować w trakcie naszej rozmowy, zaproponowałaś „Sense of Quietness” a to jednak jest dokument, który podejmuje próbę tłumaczenia świata… Jak to się stało, że zajęłaś się tematem społecznym?

 

Robiliśmy w „Falling Tree” serię dokumentów zatytułowaną „Tyrania opowieści”. Wszystkie audycje badały wpływ opowieści o rzeczywistości na samą rzeczywistość i jej odbiór. Skupiliśmy się na analizie tego, jak opowieść się zmienia, mija się, lub przebiera za rzeczywistość. Jak niektóre z form storytellingu zgniatają i przycinają fakty tak, że nie pasują zupełnie do rzeczywistości. Nadal pamiętam, jak w jednym z odcinków kobieta powiedziała: „Kiedy opowiadamy historie dotyczące sprawiedliwości społecznej i zmian z nią związanych, zazwyczaj mówimy o heroicznych czynach jednej osoby, która jednego dnia, w jednej chwili mówi nie i swoją siłą charakteru zmienia świat. Ale to nie tak, nie tak zmienia się świat i nie tak wprowadza się społeczną sprawiedliwość”.

Uważam, że to bardzo ograniczające twierdzenie, że jedna osoba może zmienić wszystko. Świat zmienia się powoli, małymi kroczkami, niepostrzeżenie. Setki, tysiące ludzi coś robi, aby powoli nastąpiła zmiana. I tak sobie pomyślałam wtedy, że chce usłyszeć historię o zmianie, która jest wynikiem zbiorowego wysiłku, wielopokoleniowej pracy. To mi chodziło po głowie. Mniej więcej w tym samym czasie zobaczyłam na Facebooku posta radiowej producentki i wykładowczyni Siobhan Mchugh. To było w kontekście odwołania ósmej poprawki do konstytucji irlandzkiej, która praktycznie całkowicie zakazywała aborcji. Siobhan napisała: „Jestem wzruszona. Wprowadzenie tej poprawki spowodowało, że straciłam pracę w radiu i musiałam wyjechać z Irlandii. Teraz po trzydziestu latach to się nareszcie zmienia”. Jakiś czas później spotkałam Siobhan i zapytałam o ten wpis, a ona mi odpowiedziała, że nadzwyczajne jest przede wszystkim to, że ona uczyła Brianne Parkins, która przyczyniła się do rozpoczęcia dyskusji nad poprawką. Siobhan opowiedziała mi o konkursie „Rose of Tralee” i własnym doświadczeniu związanym z tą poprawką. W jej opowieści były te wszystkie dziwne związki i zależności międzypokoleniowe, o których myślałam. Ale czy mam opowiadać, co dzieje się w dokumencie?

 

Nie, nie opowiadaj historii. Porozmawiajmy raczej o tym, jak jest ona udźwiękowiona. W 2019 roku otrzymałaś za ten dokument Prix Europa.

 

Jeśli chodzi o dźwięk, to wiele wyjaśnia sam tytuł „Sense of Quietness”. Myślałam dużo o ciszy i przestrzeni, która celowo i bardzo często jest wyciszana do zera. To dokument o tym, o czym się mówi cicho albo raczej o czym się milczy tłumiąc w sobie narastający gniew i wściekłość. Czułam je rozmawiając z tymi kobietami. Chciałam to wygrać już w pierwszej scenie na lotnisku, gdzie dźwięk startującego samolotu powoli narasta tak, jak ta wściekłość, cicha, stłumiona wściekłość, która wybucha i potem cisza…

Ale tak, jest w tym dokumencie trochę oszczędnych przestrzeni dźwiękowych nie wchodząc w szczegóły, aby nie zdradzić treści. Usłyszymy relację telewizyjną z konkursu piękności „Rose of Tralee”. Słychać w tle poczekalnię szpitalną, lotnisko i to, co się działo w momentach protestów. Można się zorientować, w jakiej przestrzeni przebywają ludzie. Ale dla mnie najważniejszy jest ton głosu anonimowej kobiety, która podróżuje, aby przeprowadzić aborcję. To ona prowadzi historię. Nigdy nie mówiła o tym nikomu obcemu, a wtedy, kiedy opowiedziała to mnie, historię znało może jeszcze cztery czy pięć osób. Ponieważ rozmawiamy o dźwięku, to myślę, że jest coś takiego w brzmieniu jej głosu, że na bieżąco potrafi przekazać swoje emocje, swoją zgromadzoną we wnętrzu wściekłość. To słychać w sposobie mówienia. Ona jest osią tej historii, która dzieje się w dwóch płaszczyznach – rekonstruującej przeszłość i tej wybiegającej w przód. To ona właśnie zabiera nas do przodu.

 

Nie znamy jednak jej motywacji, nie dowiadujemy się wiele o jej życiu…

 

I tak ma być, bo to nie jest dokument, który ma przedstawiać spór sądowy na temat tego, czy kobiety powinny mieć dostęp do aborcji, czy nie i jakie powinno być w tym temacie prawo. To opowieść o tym, co przytrafiło się kobietom, które odważyły się mówić o aborcji. W całej audycji jest tylko jedna osoba, o której wiemy na pewno, że zdecydowała się na aborcję. A wszystkie cztery kobiety poniosły ogromne konsekwencje za to, że tylko mówiły o aborcji. I dla mnie to bardzo ważne, bo jeśli chodzi o nietykalność cielesną i prawo wyboru to czuję, że połowa populacji jest mocno ograniczona w tym temacie w porównaniu do drugiej połowy. My nie mamy takiego samego prawajak mężczyźni, a uważam, że powinnyśmy je mieć. Nie chciałam, aby to był dokument, w którym utożsamimy się z tą pojedynczą kobietą z powodu jej historii i zastanawiamy się, czy jej aborcja była uzasadniona czy nie. Wtedy kiedy mówimy, że aborcja powinna być dostępna, znaczy że powinna być dostępna i nie jest naszą sprawą decydowanie dlaczego i z jakich powodów ktoś się na nią decyduje.

 

Porozmawiajmy o muzyce, która bardzo dyskretnie pulsuje w całym dokumencie. Bardziej się ją czuje niż słyszy.

 

Muzyka pochodzi ze ścieżki dźwiękowej z filmu „Moonlight”. To piękny obraz Barry’ego Jenkinsa, który przedstawia życie człowieka w trzech etapach rozwoju: dzieciństwo, młodość i dojrzałość. Muzyka przeplata się przez te okresy, zatacza koła, łączy generacje. Czujemy jej związek z wodą, z falami, w samym filmie jest wiele pięknych zdjęć wody. I nie wiem dlaczego w mojej głowie skojarzyło się to z kolejnymi falami feminizmu, woda jest jak miękka siła, ma w sobie i zwątpienie, i przełamanie trudności. To, co słyszymy w dokumencie, po prostu nas niesie przez historię.

 

Nad czym teraz pracujesz?

 

To, co teraz naprawdę mnie frapuje, to seria dokumentów „Lights out”, które realizujemy w „Falling Tree” współpracując z nowymi, młodymi producentami audio. Mogą oni eksperymentować z narracją, ze sposobem słyszenia i opowiadania o świecie zapraszając nas do słuchania, bazując na przykład na historiach zaczerpniętych z newsów. Teraz właśnie mamy trudny czas zbierania zamówień na kolejny sezon, poszukiwania nowych historii, więc zobaczymy czy one powstaną, czy nie. To wszystko zależy od funduszy, do niedawna mieliśmy „Audio Content Fund” który przyznawał granty na produkcje autorom audio. Potem były one emitowane w stacjach komercyjnych. Była to próba zmiany tego rynku i pewnie istnieją jeszcze jakieś inne możliwości, ale na chwilę obecną BBC jest dla nas najłatwiejszym, najbardziej przyjaznym partnerem do realizacji dokumentów.

Mają bowiem całą strukturę potrzebną do pracy, którą trudno zapewnić i sfinansować sobie samemu, kiedy się jest producentom niezależnym. Kiedy pracujesz dla nich, to oni dobrze płacą, są taką stabilną przestrzenią finansowania. Robię dla nich serię dokumentów pod nazwą „Short Cuts”, to są krótkie reportaże dźwiękowe z całego świata. Oprócz tego jest jeszcze kilka innych zamówionych przez nich rzeczy. To więc bardzo pewna sytuacja. Zdaje sobie jednak sprawę, że o wiele większe pieniądze zarabia się na reklamach w stacjach komercyjnych. Jak się o tym dowiedziałam po raz pierwszy, byłam zszokowana. No cóż na audio trudno zbić fortunę…

 

Szczególnie na tym ambitnym. A jak jest z podkastami w Wielkiej Brytanii?

 

Jeśli mówimy o podkastach, to tak samo jakbyśmy mówili o radiu. Podkast nie jest gatunkiem, jest sposobem rozpowszechniania audio w sieci. Dokument może istnieć zarówno w radio jak i w podkaście. Ale w podkaście może być masę innych rzeczy: dyskusja w studio, czytanie tekstu, nagrania przestrzeni dźwiękowych… w podkaście masz ustaloną publiczność, która go śledzi, jest zaangażowana i zainteresowana tym właśnie tematem. Więc kiedy pracujesz dla podkastu, masz publiczność przekonaną z góry i słuchającą najczęściej w słuchawkach. Wyobrażam sobie, że wtedy pracuje się inaczej. To co zawsze pociągało mnie w radiu, to relacja ze słuchaczami, ten przypadkowy, szczęśliwy traf. Bardzo mi się podoba to, że na przykład audiodokument „Sens of Quietness” został wysłuchany nie tylko przez ludzi aktywnie poszukujących informacji w poruszanym temacie. Mógł go wysłuchać każdy, kto w nocy włączył swoją ulubioną stację radiową (BBC4), która w gruncie rzeczy jest dość konserwatywna. Każdy mógł go usłyszeć wtedy, gdy leżał w łóżku lub mył zęby czy sprzątał kuchnię. W radiu masz specjalną, wyjątkową relację ze słuchającym, której nie ma żadne inne medium.

W kinie musisz kupić bilet i usiąść, podkastu musisz poszukać i go ściągnąć, radio przychodzi do ciebie samo. Jest miejscem nieprzewidzianych, szczęśliwych spotkań i to jest bardzo ekscytujące. Porównałabym to do rozmowy z ludźmi, którzy sami z siebie nie porozmawialiby ze mną. Ja to uwielbiam, bo mam szansę opowiedzieć o czymś, o czym nawet nie pomyśleli. Myślę, że to co mnie teraz najbardziej kręci, to ponowna możliwość spotkania i nagrywania bezpośrednio z ludźmi. Zanurzenie się w dźwiękach otaczającego ich świat. Dźwięk ma wszystkie te znaczenia, których nie ma język w jego warstwie informacyjnej. Ma uczucia, wspomnienia, emocje. Część z nich można zawrzeć w słowach, część istnieje tylko w tej dziwnej, niejednoznacznej przestrzeni dźwięku.

Kiedy patrzymy na obraz, widzimy konkretny, niezmienny świat, pełen niezaprzeczalnych detali. Kiedy słyszymy dźwięk, możemy przeżyć go na wiele różnych sposobów, nadać mu wiele znaczeń. Miesza się z naszymi uczuciami i wspomnieniami w bardzo dziwny i sugestywny sposób. W dźwięku jest złożoność, którą kocham. A jaki jest mój ulubiony dźwięk…? Już tyle o nim dzisiaj mówiłam, to deszcz uderzający w moje okno w dachu. Okno jest tuż nad moim łóżkiem, pod lekko nachylonym kątem, więc leżę i słucham, jak zewnętrzny świat łagodnie puka do mnie, w moją szybę. Czasem trzymam okno lekko otwarte, szczególnie podczas zbyt częstych tutaj burz i ulewnych deszczy. Tak, to mój ulubiony dźwięk, o nim teraz myślę…

Posłuchaj audiodokumentów:

Sense of Quiteness:

https://vimeo.com/manage/videos/718866919?fbclid=IwAR1d9kjw-uKBM60CeQ38mZarLN6mfLSbEX559COm1xACJ8uS32o0-68m0M8

 

A Dancer Dies Twice:

https://soundcloud.com/fallingtreeproductions/a-dancer-dies-twice?fbclid=IwAR2DO5Y67Ebjx4yOtKnmsHGGVvNzPOBf4GNZge1C1QjePGJLgjg4ezwmj-k

 

 

Eleanor McDowall jest dyrektorem firmy Falling Tree Productions, która zajmuje się realizacją ambitnych form audialnych.  W ramach współpracy z BBC Radio 4 produkuje serial dokumentalny Short Cuts, który dwukrotnie zdobył złotą nagrodę za najlepszy podcast radiowy w konkursie British Podcast Awards. Za swoje audiodokumenty Eleanor McDowall otrzymała liczne nagrody  miedzy innymi: Prix Europa, Whicker’s World Foundation „Audio Recognition Award”,  Gold Award for Best Factual Storytelling  przyznawaną przez Radio Academy’s ARIAs  oraz dwie nagrody Third Coast Festival za najlepszy dokument.  Założyła i prowadzi  stronę Radio Atlas gdzie publikuje audiodokumenty z całego świata wraz z ich tłumaczeniem na język angielski oraz podcast Field Recordings  gdzie twórcy dźwięku publikują swoje nagrania zarejestrowane w różnych przestrzeniach, które można ogólnie określić jako pola słyszenia.

fot: Francis Augusto

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.