Bo przecież przyjechałeś z Danii, z Kopenhagi. Ze stolicy kolonialnej potęgi.
Dokładnie tak.
Czy zostałaś przyjęta ciepło? Czy mieszkańcy Grenlandii łatwo wpuścili cię do swojego świata?
Byłam bardzo świadoma tego, że przybywam jako Dunka i że reprezentuję coś, czego być może nawet nie jestem do końca świadoma. Wiem, że reprezentuję język władzy i mogę być kojarzona z władzą kolonialną. Byłam świadoma, że może to uniemożliwić niektóre spotkania lub dać mi dostęp tylko do niektórych elementów świata Grenlandczyków, również z powodu bariery językowej. Rozmawiałam głównie z osobami znającymi duński. Nie zabrałam ze sobą tłumacza. Przeprowadziłam jeden wywiad z mężczyzną, który mówił tylko po grenlandzku [tłumaczką była wnuczka mężczyzny – przyp. aut.]. Byłam też bardzo wyczulona na to, by nie stać się natrętna. Większość moich działań opierała się spędzaniu czasu razem. Brak tłumacza zatem nie przeszkadzał, chociaż oczywiście ograniczał mi pole działań i grono rozmówców. Później dużo myślałem również o tym, jak odnieść się do mojej pozycji w dokumencie jako Dunki i do historii kolonialnej. Skończyło na tym, że nie podkreśliłam tych wątków zbyt mocno, ponieważ nie były one obecne w zebranym materiale. Kiedy próbowałam rozmawiać na te tematy z moimi bohaterami, widziałam, że to ich nie zajmowało. Pomyślałam więc, że swoimi pytaniami coś narzucam. Postawiłam się więc w sytuacji, w której zadaję pytania na granicy ignorancji, z pozycji osoby niewiedzącej. W ten sposób z zasady próbuję stworzyć równowagę w relacjach władzy. Wciąż o tym myślę i dochodzę do wniosku, że to był bardzo dobry proces, jeśli chodzi o pracę z moją własną świadomością wokół tego zagadnienia. Są przypadki, w których nie ma dobrego wyjścia z takiej sytuacji. Ale są też takie, w których nie ma żadnego rozwiązania. Uważam jednak, że ważne jest, by pozwolić sobie na wewnętrzną walkę, by pozostać z problemami.
Twoje podejście było bardziej antropologiczne, bardziej obserwacyjne niż czysto dziennikarskie. Czy był to świadomy wybór, czy po prostu efekt tego, co zobaczyłaś po dotarciu na Grenlandię?
Nie jestem dziennikarką, więc nie mam dziennikarskiego podejścia. Jestem antropolożką, więc moje podejście i metodologia wywodzą się z tej dziedziny. Kładę nacisk na spostrzegawczość, na branie udziału w życiu ludzi. Niekoniecznie na planowanie. Chodzi o to, by pozwolić rzeczom rozwijać się we własnym tempie. No i oczywiście zadawać znaczące (wewnętrzne) pytania, bo przecież wiem, co jest istotą moich poszukiwań, moich badań. Tak więc moje pytania koncentrują się wokół głównego tematu, ale nie jest tak, że wyruszam z konkretnym planem. Lubię, gdy wszystko dzieje się organicznie, szczególnie gdy chodzi o poznawanie ludzi, ponieważ właśnie wtedy pojawiają się niespodzianki.
Czy to twoja podstawowa metoda pracy?
Tak. Kiedy wyruszam na nagrania, zachowuję się profesjonalnie. Ale czuję, że mój profesjonalizm jest również związany z moją przejrzystością jako osoby, która rozwija relacje z ludźmi. To opiera się na spotkaniach i relacjach, z których bierze się zaufanie. A ono czasami sprawia, że ta praca – bywa, że bardzo ciężka – staje się naprawdę satysfakcjonująca. Zdarza się, że jestem wyczerpana, ale myślę, że warto.
Wracając do dźwięków: staram się słuchać bardzo intuicyjnie, słucham nie tylko tego, co mówią moi rozmówcy, ale także podtekstu. Wywiad bywa poezją. Czasami wyczuwasz, że pod słowami kryją się rzeczy, które nie są wypowiedziane wyraźne, ale trwają, istnieją. A potem zastanawiasz się, jak się do nich odnieść. W spotkaniach jest tak wiele warstw, które można przekazać za pomocą dźwięku. Na tym właśnie polega magia audio, magia dźwięku – ton głosu, brzmienie zdania, warstwy między słowami.
To wiele mówi o naturze ludzkiego głosu. Ale czy myślisz, że… O, to był wspaniały dźwięk. Dziewczyna goniąca gołębia.
Tak!
Ale czy uważasz, że podejście antropologiczne jest bardziej satysfakcjonujące lub korzystniejsze w tworzeniu dokumentów audio niż podejście dziennikarskie?
Nie wiem, sądzę, że po prostu oferuje coś innego, dodaje kolejną warstwę. Wiem dobrze, co mnie pociąga w dokumentach audio – ale wiadomo, że to kwestia gustu – ja kiedy słucham różnych rzeczy, to łatwiej mi utożsamić się z utworami, które mają w sobie więcej przestrzeni i pozwalają mi wyczuć ludzi i tematy. Kiedy nie wszystko jest opowiedziane i wyjaśnione, wtedy mogę się przenieść do ich świata, być tam z nimi. Bardzo mi się podoba nie tylko podejście antropologiczne, ale także pozwalanie na to, by rzeczy się działy, a nie tylko, by o nich opowiadać. To wielki dar, także dla słuchacza, który może znaleźć się w takim samym momencie jak my teraz. Siedzimy na schodach, wokół dzieci biegają za gołębiami.
Próbują bawić się z nimi. Ale ptaki nie chcą bawić się z dziećmi.
Zupełnie nie! Myślę, że zwykle tak właśnie jest.