Słuchać, być, rozumieć. Rozmowa z Nanną Hauge Kristensen [audio]

Jestem antropolożką. Kładę nacisk na spostrzegawczość, na branie udziału w życiu ludzi, niekoniecznie na planowanie. Chodzi o to, by pozwolić rzeczom rozwijać się we własnym tempie.

Czy dźwięk jest dla ciebie czymś w rodzaju języka obcego? Czy też organicznego? Jak go definiujesz?

Wydaje mi się, że tak. Kiedy tworzę, lubię, gdy przemawia dźwięk. W ten sposób myślę. Dźwięk jest dla mnie rodzajem języka lub pejzażu, który ma różne tekstury, właściwości i budzi różne skojarzenia. Niektóre dźwięki są bardzo abstrakcyjne, więc mogą potrzebować wyjaśnienia lub kontekstu. Inne – same w sobie wiele mówią.

Czy to wszystko powoduje, że dźwięk przemawia?

Owszem. Na przykład na Grenlandii, gdzie nagrałam pracę, którą zgłosiłam do konkursu Prix Marulić [audycja zwyciężyła w kategorii “dokument”, a rozmowa została nagrana przed ogłoszeniem wyników – przyp. red.]. Myślę, że to co w niej słyszymy mówi dużo o tym miejscu, ukazuje ogrom tej przestrzeni. Na wyspie oczywiście dominuje cisza, ale myślę, że ona wcale nie jest pusta. Jest wypełniona subtelnymi dźwiękami. Ale są też odgłosy lodu i śniegu, one również przekazują informacje o krajobrazie. I ptaki, na przykład kruki. Bardzo polubiłam ich odgłosy.

Teraz w naszym obrazie dźwiękowym pojawia się wózek. Przy uważnym słuchaniu wydaje okropny dźwięk.

Trochę nieprzyjemny.

Tak. Myślę, że na tym polega niebezpieczeństwo słuchania.

To prawda. Ale ten dźwięk wózka przypomina mi mewę.

O!

Mam na myśli częstotliwości, są prawie te same.

Właściwie nigdy nie zauważyłam, żeby wózek brzmiał w ten sposób.

Bardzo lubię zwracać uwagę na dźwięki. Chyba lubię słuchać. I często tęsknię za dźwiękami, jeśli nie słyszę ich w dokumencie audio. Dźwięki mogą być używane jako ilustracja tekstu lub część narracji, ale lubię też, gdy jest na odwrót, czyli kiedy narracja daje wsparcie dźwiękom, które same opowiadają historię. Lub przynajmniej mają przestrzeń do mówienia.

Wspomniałaś o utworze, który zgłosiłaś do tegorocznego konkursu Prix Marulić. Tytuł twojej pracy brzmi “The Heart-Shaped”. Portretujesz w niej społeczność starszych ludzi mieszkających na Grenlandii. Co było dla ciebie punktem wyjścia? Jakaś informacja, konkretny dźwięk lub fakt z historii lub teraźniejszości? I jak zorganizowałaś sam proces produkcji?

Myślę, że punktem wyjścia była ciekawość, chęć wyjazdu na Grenlandię. A potem aplikowałam o grant do funduszu, który wspiera projekty związane z osobami starszymi i integracją społeczną. Często opowiadam o osobach starszych, jakoś mnie to pociąga.

Dlaczego? Możesz to wyjaśnić?

Może chodzi o wrażliwość i znalezienie się w takim momencie życia, w którym zachodzi transformacja. Myślę o przemianach naszego ciała, o jego transformacji, która łączy się z pojęciem straty. Na Grenlandii interesowało mnie również to, co się dzieje, gdy mieszkasz w miejscu, w którym natura i krajobraz są tak znaczące i sprawiają, że gdy się starzejesz, nie jesteś w stanie zajmować się tym, co robiłeś wcześniej. Jak to wpływa na twój sposób bycia i postrzegania świata? I jak to wpływa na relacje społeczne, na poczucie samotności? Wydaje mi się, że w tej chwili następuje zmiana pokoleniowa. Wcześniej na Grenlandii ludzie żyli razem w większych rodzinach. Ostatnie lata pokazują, że starsi ludzie muszą szukać nowych rozwiązań. Udają się na przykład do domów opieki. A ponieważ Grenlandia jest zależna od surowego krajobrazu i pogody, jej mieszkańcy stają się coraz bardziej rozproszeni. Czasem trzeba wyjechać naprawdę daleko, by znaleźć dom opieki. To oznacza opuszczenie swojej społeczności – miejsca, do którego czuje się przywiązanie, do którego się przynależy. Przed wyjazdem oczywiście czytałam dużo o Grenlandii, ale niczego nie zakładałam. Kiedy więc dotarłam na miejsce, chciałam po prostu poznać ludzi i dać sobie czas na to, by jedno spotkanie prowadziło do kolejnego. Pozwalałam rzeczom, by same się działy i same rozwijały. To jest sposób, w jaki lubię pracować. Oczywiście bywa on stresujący. Spędziłam na Grenlandii siedemnaście dni, więc doświadczyłam też długich chwil oczekiwania, pustki, gdy nie miałam żadnych spotkań. Myślałam, że po prostu marnuję czas. Zastanawiałam się też, czy zdobędę wystarczającą ilość materiału i czy rozwieję wszystkie wątpliwości, które mogą się pojawić podczas realizacji dokumentu.

fot: Ferdinand Hauge Leth

Bo przecież przyjechałeś z Danii, z Kopenhagi. Ze stolicy kolonialnej potęgi.

Dokładnie tak.

Czy zostałaś przyjęta ciepło? Czy mieszkańcy Grenlandii łatwo wpuścili cię do swojego świata?

Byłam bardzo świadoma tego, że przybywam jako Dunka i że reprezentuję coś, czego być może nawet nie jestem do końca świadoma. Wiem, że reprezentuję język władzy i mogę być kojarzona z władzą kolonialną. Byłam świadoma, że może to uniemożliwić niektóre spotkania lub dać mi dostęp tylko do niektórych elementów świata Grenlandczyków, również z powodu bariery językowej. Rozmawiałam głównie z osobami znającymi duński. Nie zabrałam ze sobą tłumacza. Przeprowadziłam jeden wywiad z mężczyzną, który mówił tylko po grenlandzku [tłumaczką była wnuczka mężczyzny – przyp. aut.]. Byłam też bardzo wyczulona na to, by nie stać się natrętna. Większość moich działań opierała się spędzaniu czasu razem. Brak tłumacza zatem nie przeszkadzał, chociaż oczywiście ograniczał mi pole działań i grono rozmówców. Później dużo myślałem również o tym, jak odnieść się do mojej pozycji w dokumencie jako Dunki i do historii kolonialnej. Skończyło na tym, że nie podkreśliłam tych wątków zbyt mocno, ponieważ nie były one obecne w zebranym materiale. Kiedy próbowałam rozmawiać na te tematy z moimi bohaterami, widziałam, że to ich nie zajmowało. Pomyślałam więc, że swoimi pytaniami coś narzucam. Postawiłam się więc w sytuacji, w której zadaję pytania na granicy ignorancji, z pozycji osoby niewiedzącej. W ten sposób z zasady próbuję stworzyć równowagę w relacjach władzy. Wciąż o tym myślę i dochodzę do wniosku, że to był bardzo dobry proces, jeśli chodzi o pracę z moją własną świadomością wokół tego zagadnienia. Są przypadki, w których nie ma dobrego wyjścia z takiej sytuacji. Ale są też takie, w których nie ma żadnego rozwiązania. Uważam jednak, że ważne jest, by pozwolić sobie na wewnętrzną walkę, by pozostać z problemami.

Twoje podejście było bardziej antropologiczne, bardziej obserwacyjne niż czysto dziennikarskie. Czy był to świadomy wybór, czy po prostu efekt tego, co zobaczyłaś po dotarciu na Grenlandię?

Nie jestem dziennikarką, więc nie mam dziennikarskiego podejścia. Jestem antropolożką, więc moje podejście i metodologia wywodzą się z tej dziedziny. Kładę nacisk na spostrzegawczość, na branie udziału w życiu ludzi. Niekoniecznie na planowanie. Chodzi o to, by pozwolić rzeczom rozwijać się we własnym tempie. No i oczywiście zadawać znaczące (wewnętrzne) pytania, bo przecież wiem, co jest istotą moich poszukiwań, moich badań. Tak więc moje pytania koncentrują się wokół głównego tematu, ale nie jest tak, że wyruszam z konkretnym planem. Lubię, gdy wszystko dzieje się organicznie, szczególnie gdy chodzi o poznawanie ludzi, ponieważ właśnie wtedy pojawiają się niespodzianki.

Czy to twoja podstawowa metoda pracy?

Tak. Kiedy wyruszam na nagrania, zachowuję się profesjonalnie. Ale czuję, że mój profesjonalizm jest również związany z moją przejrzystością jako osoby, która rozwija relacje z ludźmi. To opiera się na spotkaniach i relacjach, z których bierze się zaufanie. A ono czasami sprawia, że ta praca – bywa, że bardzo ciężka – staje się naprawdę satysfakcjonująca. Zdarza się, że jestem wyczerpana, ale myślę, że warto.

Wracając do dźwięków: staram się słuchać bardzo intuicyjnie, słucham nie tylko tego, co mówią moi rozmówcy, ale także podtekstu. Wywiad bywa poezją. Czasami wyczuwasz, że pod słowami kryją się rzeczy, które nie są wypowiedziane wyraźne, ale trwają, istnieją. A potem zastanawiasz się, jak się do nich odnieść. W spotkaniach jest tak wiele warstw, które można przekazać za pomocą dźwięku. Na tym właśnie polega magia audio, magia dźwięku – ton głosu, brzmienie zdania, warstwy między słowami.

To wiele mówi o naturze ludzkiego głosu. Ale czy myślisz, że… O, to był wspaniały dźwięk. Dziewczyna goniąca gołębia.

Tak!

Ale czy uważasz, że podejście antropologiczne jest bardziej satysfakcjonujące lub korzystniejsze w tworzeniu dokumentów audio niż podejście dziennikarskie?

Nie wiem, sądzę, że po prostu oferuje coś innego, dodaje kolejną warstwę. Wiem dobrze, co mnie pociąga w dokumentach audio – ale wiadomo, że to kwestia gustu –  ja kiedy słucham różnych rzeczy, to łatwiej mi utożsamić się z utworami, które mają w sobie więcej przestrzeni i pozwalają mi wyczuć ludzi i tematy. Kiedy nie wszystko jest opowiedziane i wyjaśnione, wtedy mogę się przenieść do ich świata, być tam z nimi. Bardzo mi się podoba nie tylko podejście antropologiczne, ale także pozwalanie na to, by rzeczy się działy, a nie tylko, by o nich opowiadać. To wielki dar, także dla słuchacza, który może znaleźć się w takim samym momencie jak my teraz. Siedzimy na schodach, wokół dzieci biegają za gołębiami.

Próbują bawić się z nimi. Ale ptaki nie chcą bawić się z dziećmi.

Zupełnie nie! Myślę, że zwykle tak właśnie jest.

fot: Ferdinand Hauge Leth

Jakiego używasz sprzętu, jaki masz ekwipunek? Wyprawa z Danii na Grenlandię jest swego rodzaju wyzwaniem, jak mi się wydaje. Jakie techniki nagrywania stosujesz, jak ustawiasz mikrofon?

Przed wyjazdem zastanawiałam się, jakiego sprzętu powinnam użyć, ale ostatecznie zabrałam ze sobą tylko podręczny rejestrator, Sony PCM-100. Czuję się z nim komfortowo, bo zawsze go używam. Więc to był również ten rejestrator, który wykorzystałam do uchwycenia pejzażu dźwiękowego.

Czy mogłabyś powiedzieć, co jest twoim głównym tematem? Uwielbiam twój „Summer Rain”. Mam wielką ochotę posłuchać jeszcze raz utworu, który nagrałaś dla BBC. To opowieść o macierzyństwie powiązania z poezją Emily Dickinson. Zatem tylko życie czy może coś więcej?

Zanim odpowiem, chcę dodać jeszcze jedną myśl o dźwięku. Myślę, że krajobraz można opowiedzieć dźwiękami, atmosferami przestrzeni. I może dlatego tak bardzo pociąga mnie słuchanie dźwięków w reportażach. Czuję wtedy, że mogę przenieść się dzięki nim w inne miejsce. To przemawia do mnie głęboko. Wracając do mojej pracy i jej motywu przewodniego, widzę, że często jest on związany z pojęciem straty. Są to też tematy egzystencjalne, jak na przykład oddział dla noworodków i wcześniaków. To swego rodzaju przestrzeń graniczna dla ludzi, którzy właśnie zostali rodzicami. Nie wiedzą, czy ich dzieci będą zdrowe, czy też je stracą. Więc jak nawiązać relację z dzieckiem, gdy nie wiesz, czy ono przeżyje, a jeśli tak, to jak długi będzie ten okres spędzony w szpitalu? Sama byłam w takiej sytuacji z moim synem – nie dlatego, że urodził się za wcześnie, ale dlatego, że zaraz po przyjściu na świat zmagał się z infekcją. To miejsce wywarło na mnie wpływ, dlatego chciałam tam wrócić. I to jest wspaniała rzecz w pracy z dźwiękiem, że możemy udać się do miejsc, w których chcemy coś odkryć. Myślę, że to przywilej. Udajemy się dokądś z ciekawości lub dlatego, że coś nas napędza. Intrygują mnie jeszcze miejsca, w których relacje międzyludzkie są w pewien sposób zagrożone. I takie, gdzie doświadcza się ekstremalnych emocji. Prowadziłam również badania antropologiczne w hospicjum, śmierć jest tam bardzo obecna. Ale i w tych warunkach, bardzo przyziemne, bardzo zwyczajne życie jest również obecne. Myślę, że to właśnie przykuwa moją uwagę. O mojej pracy nagranej na Grenlandii usłyszałam podczas festiwalu w Hvarze, że jest to dokument o śmierci albo umieraniu. Nie myślałam o tym w ten sposób. Ale rozumiem, że można go i tak odczytywać, jest w nim ta subtelna nuta.

Transformacja, ogólnie rzecz biorąc, przesunięcie, zmiana to twoje tematy. Przemiana z osoby zdrowej w chorą, droga od życia do śmierci, od niebycia rodzicem do bycia rodzicem lub do trudnego rodzicielstwa. Pokazałaś ten proces w dokumencie nagranym na oddziale neonatologicznym, z rozdzierającymi serce dźwiękami oddechu i bicia serca niemowlęcia.

Tak, a także poprzez nagrania aparatury zakłócającej słuchanie tego oddechu. To bardzo kruche życie, toczące się w pełnym maszyn pejzażu dźwiękowym.

Mechaniczna strona życia.

I kontrasty. Miejsca, w których kontrasty są obecne.

Teraz pracuję z Rikke Houd nad dźwiękowymi dziennikami osób niewidomych, które same nagrywają swoje zapiski i opowiadają o własnym rodzicielstwie. Prowadzę ich w tym procesie, a następnie łączę te nagrania w dokumenty. I oczywiście mam w zanadrzu projekty, które chciałbym zrealizować, ale nie wiem, skąd wziąć pieniądze. Zobaczę, co będzie możliwe.

Wielkie dzięki, Nanna.

Cała przyjemność po mojej stronie.

 

Rozmawiał Bartosz Panek. Hvar, 29 maja 2023

Jakość dźwięku nagrania wywiadu jest spowodowana niepomyślnym zbiegiem okoliczności.

Nanna Hauge Kristensen – z wykształcenia antropolożka. Działa na pograniczu nauki, sztuki i audiodokumentu. W swoich pracach skupia się na intymnej relacji z rozmówcą i z opisywanym światem, starając się nie zamykać opowiadanych historii w tradycyjnych ramach narracyjnych. Najbardziej lubi otwarte zakończenia. Laureatka między innymi Grand Prix Marulić i nagrody za najlepszy dokument nieanglojęzyczny na festiwalu Third Coast 2018.

Wybrane prace

The Heart-Shaped – Grand Prix Marulić 2023

https://prix-marulic.hrt.hr/main-info/category-documentary-2023-10765115

link działa do 26.06.2023

https://vimeo.com/manage/videos/833032725/privacy

link wymaga logowania

 

Summer Rain

https://www.radioatlas.org/summer-rain/

 

Late Blooming

https://www.radioatlas.org/a-late-blooming/

 

 

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.