A gdzie jest miejsce na autorską kreację w audiodokumencie?
My autorzy nagrywamy wiele, wiele głosów. Surową rzeczywistość… ale to my jesteśmy jej autorami, nie tylko wtedy, kiedy zadajemy pytania, ale też wtedy, kiedy budujemy strukturę opowieści. Wybieramy to, co będzie na początku, w środku i na zakończenie. Ta struktura jest autorskim dziełem, nawet jeśli autora tam fizycznie nie słychać. To my tak to zobaczyliśmy i stworzyliśmy całość, która jest autorskim spojrzeniem na tą surową rzeczywistość.
Powiedziałabym raczej „nie zobaczyli” lecz „usłyszeli”, chodzi nam przecież o radiowe środki wyrazu…
Oczywiście, że głosy się słyszy i my przez cały czas działamy uchem… Tu mi się przypomina Jacek Stwora i reportaż „Czwarty takt po C literze”. To jest reportaż z 24 godzin życia Krakowa. Próba w filharmonii jest jednym z elementów opowieści. Stwora opowiada, czym żyje Kraków używając samych dźwięków.
To są sceny i autorska narracja, która buduje metaforę. Jesteśmy w rzeźni, jesteśmy u wróżbity, jesteśmy u krakowskiej handlarki, a tak naprawdę jest to nie tylko portret miasta, ale symfonia dźwięków pełna różnych możliwości interpretacyjnych.
W owym czasie, kiedy powstawała ta audycja, nawet nie mówiło się o brzmieniowej stronie reportażu. Jacek jednak miał ogromne wyczucie formy i dźwięku i potrafił to w radiu zrobić. Przenosił nas przez te sceny w inny świat. Zupełnie biała, taka przezroczysta narracja sprawiała, że nagrania z poszczególnych miejsc stawały się mocniejsze. Wtedy nie używało się jeszcze narracji, przynajmniej w naszej redakcji. Panowała opinia, że wprowadzenie narracji oznacza to, że czegoś się nie nagrało. Reportaż powinien być tak zmontowany, aby sam się tłumaczył, bez ingerencji tekstu autorskiego. Pamiętam jak Jacek przyjechał z Krakowa z tym dokumentem do nas, do redakcji reportaży literackich w Warszawie. I powiedział tak: „ No nareszcie zrobiłem reportaż, którego nie można napisać, przełożyć na język pisany”. I miał rację. To było radio w pełni.
Jaki wpływ wywarło na ciebie to spotkanie z reportażem Jacka Stwory?
Pamiętam, że próbowałam zrobić coś podobnego o grupie dwunastolatków. Chciałam pokazać ich świat poprzez sceny i dźwięki z różnych miejsc, które budowałyby ich życie. Potem idąc dalej, w epoce, w której nie zwracało się uwagi na dźwięk, jak szukałam tematu to takiego, który przede wszystkim mnie interesował. Chodziło o to, aby to mnie bohater najpierw zaintrygował tym, co zrobił lub przeżył. Jeśli bowiem opowiadana historia nie interesuje samego autora, to trudno oczekiwać, żeby słuchacz się nią zainteresował. Cała sztuka polegała na tym, aby umieć swoje zainteresowanie, swoje emocje przekazać odbiorcy, tak, aby ten słuchając reportażu był ciągle ciekawy, co będzie dalej.
Jakim człowiekiem w takim razie powinien być reportażysta?
Powinien być wrażliwy przede wszystkim na to, co się dzieje, powinien być bardzo przenikliwy i odważny i jeśli coś go niepokoi, powinien to sygnalizować.
Reportażysta ma więc przede wszystkim misje społeczną do spełnienia?
No, chyba tak. Powinien otwierać słuchaczowi drzwi do nowych miejsc, nowych problemów, spraw, tragedii… Przypominam sobie w tym kontekście cytat z tematu maturalnego, który wybrałam: „Byłem zawsze jak dobosz, który biegnie bez tchu obok spracowanego szeregu znany takt wybijając pałkami”. Jeśli dobrze pamiętam, to cytat ze Stefana Żeromskiego. Jako reportażystka zawsze czułam się takim doboszem, który idzie obok pewnej społeczności, ale też jest jej częścią. W tej społeczności, wspólnocie gotuje się jak w kotle i moim obowiązkiem jest to pokazywać, być blisko tego, wiedzieć, co się dzieje i próbować to zrozumieć, aby przekazać innym. Odczułam to najbardziej po wybuchu stanu wojennego, kiedy byłam w Berlinie Zachodnim. Miałam możliwość pozostania tam i otrzymałam nawet propozycję pracy. Odmówiłam i wróciłam do Polski. Zrobiłam tak, ponieważ miałam ciągle przed oczyma stoczniowców, robotników ubranych w niebieskie kombinezony, ich twarze przyklejone do szyby sali BHP w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 80 roku. Wiedziałam, że oni teraz gdzieś są, coś przeżywają w stanie wojennym, a ja byłam z nimi od początku i moim dziennikarskim obowiązkiem jest być z nimi dalej. Nie mogłam ich zostawić. Wróciłam i pracowałam w drugim obiegu dźwiękowym.
To imperatyw moralny?
Tak, tak… ale to nie jest łatwe, zwłaszcza w dźwięku.
Ale ty to robiłaś…
No tak… przed Sierpniem 80 też starałam się poszerzyć tę granicę wolności. Robiłam cykl reportaży o ludziach, którzy potrafią powiedzieć nie. To było jeszcze w latach 70. Historie pochodziły z listów do radia. Wyszukiwałam takie sytuacje konfliktowe, w których człowiek walczy o swoje w pracy, urzędzie, w swojej małej społeczności. Chodziło mi o to, aby pokazać, że człowiek nie da się, że będzie zawsze przebijał się w imię jakiś wartości. Nawet jeśli to na początku niemożliwe do osiągnięcia lub w ogóle niemożliwe, to trzeba próbować dojść do sprawiedliwości, do prawdy. Wybierałam te opowieści, które można było przenieść na wyższe piętro w myśleniu. Ten cykl został zdjęty z anteny, kiedy miały miejsce wypadki w Ursusie i Radomiu (1976).
Tak jak mówi Mariusz Szczygieł, dobry reportaż powinien być o tym, o czym jest i jeszcze o czymś więcej. Co to jest to „coś więcej” według ciebie?
Myślę że to „coś więcej” każdy odczytuje w sposób indywidualny. Kontekst świata, w którym żyjemy, daje to „coś więcej”, które różnie odczytywane jest w różnych epokach. I na tym polega wartość dobrego reportażu, że w przeciwieństwie do dziennikarskich materiałów, żyje dłużej niż jedną dobę czy kilka dni. Jeśli reportaż powstał 50 lat temu, a my go teraz słuchamy i on nadal mówi do nas coś ważnego o naszych dzisiejszych czasach, to znaczy, ze autor uchwycił to „coś więcej”, co stało się uniwersalne.
W 2005 roku wraz z Magdą Skawińską zrobiłaś nagrodzony Grand Pressem dokument o konflikcie Lecha Wałęsy i Anny Walentynowicz…
Pełny tytuł brzmi „Wojna legend, czyli chwila zadumy nad życiem Anny Walentynowicz”, ale tytuł podstawowy to „Wojna legend”. Wałęsa i Walentynowicz prowadzą tutaj pojedynek. Ten konflikt dawał z jednej strony możliwość pokazania wielkich wydarzeń, bo to legendarni bohaterowie wielkich wydarzeń historycznych, a z drugiej strony pokazywał ich jako zwykłych ludzi, którzy walczą ze sobą tak, jakby byli na ringu politycznym. Chodziło mi o pokazanie namiętności, psychologicznych zadrażnień, braku umiejętności wybaczania. To było coś takiego, co chciałam zrozumieć, tę słabość człowieka, słabość jego natury, słabość charakteru i dlatego powstał ten reportaż. Miałam też oczywiście masę taśm z nagraniami z Anną Walentynowicz w różnych okolicznościach. Celowo jednak ograniczyłam się do tego, co wspólnie robiłyśmy z Magdą Skawińską. Ważne było dla mnie jej spojrzenie, jej pytania do tych ludzi, o których mi się wydawało, że wiem już prawie wszystko.
A to „coś więcej”?
Cenię sobie ten reportaż z dwóch powodów. Po pierwsze rejestruje epokę, po drugie ukazuje, jak wyrastający z tego samego korzenia bohaterowie zaczynają występować przeciwko sobie. Z tym mamy ciągle do czynienia na scenie politycznej pełnej różnych grup, które albo się łącza, albo dzielą. Dlatego myślę, że to reportaż, który nawet za dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat będzie odczytywany w kontekście czasów, w jakich jest słuchany. Wydaje mi się, że jest jak wiecznie aktualna przestroga.
To jest bardzo minimalistyczna opowieść, jeśli chodzi o wykorzystanie środków radiowych. Słyszymy głosy, jest trochę muzyki i trochę nagrań archiwalnych. Jak myślisz, czy ta opowieść wiele straciłaby, gdyby ją napisać i opublikować w gazecie?
Nie zastanawiałam się nad tym… ale sądzę, że jednak straciłaby. Człowieka reprezentuje jego głos. Jemu podporządkowane są wszystkie inne dźwięki. To głos jest bohaterem w gruncie rzeczy. Głos Wałęsy, sposób, w jaki mówi, wychodzi informacyjnie poza sam tekst jego wypowiedzi. W tym głosie jest strasznie dużo emocji. Ania też bardzo wyraziście informuje, co czuje. W tych glosach jest coś więcej niż tylko tekst napisany.
Nad czym teraz pracujesz?
Mam dużo nagrań jeszcze z dawnych lat. Część już oddałam do Biblioteki Narodowej. Zostało mi jednak sporo nagrań różnych głosów, które musze zidentyfikować, opisać i myślę że to też trzeba będzie komuś przekazać.
A czy dźwięk nadal jest ważny w świecie wielkiego hałasu i kolorowych obrazów?
O, bardzo jest ważny. Żyję dźwiękiem od rana do wieczora. Mieszkam sama, ale dzięki radiu nie nudzę się, nie jestem sama, jestem z ludźmi. Nie wyobrażam sobie życia bez radia. Wszystko mogłabym znieść, tylko nie to, że ktoś zabierze mi radio. Jak się kąpie, to też słucham. Także głosy ludzkie mi towarzyszą, tak jak kiedyś, gdy słuchałam radia jako dziecko, nawet nie rozumiejąc co do mnie mówią. Słuchanie opowiadania to najstarsza potrzeba człowieka, dlatego reportaż zawsze znajdzie swoje miejsce. Pod warunkiem, że jest dobrą opowieścią, w gruncie rzeczy literacką opowieścią, ale właśnie poprzez dźwięk, poprzez głos. Słyszę te głosy wszędzie i je lubię.
Posłuchaj audiodokumentów:
„Wojna Legend czyli zaduma na życiem Anny Walentynowicz” – Janina Jankowska, Magda Skawińska
https://reportaz.polskieradio.pl/artykul/1328053
„Czwarty takt po C literze” – Jacek Stwora
https://www.radiokrakow.pl/audycje/czwarty-takt-po-c-literze-reportaz-jacka-stwory