"To ludzki głos jest bohaterem" - rozmowa z Janiną Jankowską, założycielką i wieloletnią dyrektorką Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia

To ludzki glos jest bohaterem, jemu podporządkowane są wszystkie inne dźwięki w audiodokumencie. Reportażysta słucha tego głosu, jest blisko ważnych ludzkich spraw, problemów i tragedii. Tak jak dobosz, który kroczy obok regimentu wybijając rytm marsza, tak reportażysta idzie obok społeczeństwa, przenikliwie obserwuje, tłumaczy, nadaje ton i podnosi alarm.

Janka słyszysz mnie?

Nie bardzo słyszę, halo… zoom – speaker and microfone tu muszę nacisnąć.

Już cię słyszę bardzo dobrze.

Tak… to już nic nie muszę majstrować, już jestem gotowa…

Tylko proszę nie oddalaj się od mikrofonów komputera, bo głos będzie zanikał.

Tak, muszę być w tej samej odległości…

Tak, dźwięk ma swoje wymaganie. Zresztą sama to wiesz, jesteś wytrawnym radiowcem.

W pewnym sensie coś słyszałam na ten temat, przez tyle czasu…

Ile to już lat zajmujesz się dźwiękiem?

Lepiej nie przypominać, z pół wieku chyba, ale uświadomiłam sobie, że pierwszy dźwięk, który pamiętam, nie jest radiowy. To był przykry dźwięk, awerbalny, alarmu, świstu przelatujących samolotów i wybuchów. Należę do pokolenia wojennego. Jak wybuchła druga wojna światowa, miałam dwa miesiące, a gdy wojna się kończyła, miałam sześć lat. Moje wczesne dzieciństwo było naznaczone dźwiękami grozy. W szkole podstawowej bałam się burzy. Pioruny doprowadzały mnie do płaczu. Ten dźwięk przypominał nalot. Potem, na szczęście, udało mi się od tej traumy oderwać, odkryłam dźwięk głosu ludzkiego. Zafascynowałam się radiem. Tą skrzynką, która mówiła. Jako dziecko uwielbiałam siedzieć i słuchać kolejnych głosów. Niewiele rozumiałam z tego, co mówili, ale fascynowało mnie, że tam w środku są głosy i te głosy są różne.  Lubiłam sobie wyobrażać ludzi na podstawie tych głosów. To była moja ulubiona zabawa.

Czy można więc powiedzieć, że to radio, które nieustannie informowało i  mówiło, było dla ciebie inspiracją w twojej późniejszej karierze reportażystki? Zawsze byłaś blisko reportażu dziennikarskiego, opartego właśnie na głosie.

Tak, na pewno, aczkolwiek droga do radia szła przez dziennikarstwo. W szkole średniej chciałam zostać dziennikarką. W owym czasie jednak dziennikarstwo utożsamiano z prasą. Po skończeniu studiów dzwoniłam do wszystkich redakcji i mówiłam, że skończyłam polonistykę  i bardzo chciałabym pracować w tym piśmie. Wszyscy bardzo gratulowali mi ukończenia studiów i informowali, że nikogo nie potrzebują. Zupełnie przypadkowo jedna z koleżanek, która miała pracować w radiu, zrezygnowała i zaproponowała mi, abym to ja  spróbowała. No i spróbowałam, w ten sposób znalazłam się w redakcji oświatowej. Redagowałam lekcje języka francuskiego i angielskiego, ale bardzo było mi w tym ciasno. Zaczęłam więc robić małe słuchowiska popularnonaukowe. Rok 1968 był przełomowy, przykry i dla radia, i dla całej Polski. Wiele osób z radia odeszło lub zostało wyrzuconych ze względu na żydowskie pochodzenie. Zrobiło się w związku z tym spore zamieszanie, powstały nowe redakcje. W tym czasie właśnie zrobiłam pierwszy poważny reportaż w życiu i dostałam pierwszą nagrodę Polskiego Radia. To mi otworzyło drogę do przejścia z redakcji oświatowej do redakcji reportaży literackich, która właśnie powstała.

Jak zapamiętałaś ten pierwszy reportaż i pracę nad nim?

To był reportaż kryminalny. Powstał, bo miałam cudowne warunki pracy, czyli wóz transmisyjny i mikrofony na sali sądowej. Po prostu odtworzyłam całą historię z wypowiedzi świadków i oskarżonych. To była historia dwóch młodych ludzi, którzy zabili właścicielkę meliny z wódką. Jeden z nich był przystojny i elokwentny, drugi zaś był malutki i lekko jąkający się. Obydwaj dostali wyrok śmierci. W momencie, kiedy sąd odczytywał wyrok skazujący tego małego jąkającego się, ten drugi, przystojny sprawca krzyknął: „Za co”. Nie zareagował na swój wyrok,  tylko na wyrok na swojego przyjaciela. W tym krzyku była obrona, poczucie odpowiedzialności, poczucie winy, że ten przyjaciel nie był tak winny jak on, a dostaje taką samą karę śmierci. W tym krótkim „za co” od razu usłyszałam wszystkie emocje tych ludzi i związki, jakie ich łączyły.  Dlatego dla mnie takim podstawowym radiowym dźwiękiem jest głos człowieka,  bo on zawiera bardzo dużo informacji  nie tylko treściowych, ale i tych awerbalnych. To nie o samo słowo chodzi, ale o intensywność dźwięku, barwę, tembr, sposób mówienia i to w jakim momencie to słowo pada, jaką ma temperaturę.  W tym sensie odkryłam wtedy głos jako źródło informacji pozawerbalnych.

Głos jest więc dla ciebie podstawowym składnikiem dobrego audiodokumentu.

Tak… z tym, że potem odkrywa się, że taki glos nie istnieje w próżni, jest jednym z tworzyw. Są przecież szumy i brzmienia różnych pomieszczeń, gdzie człowiek uczy się, pracuje, mieszka… to wszystko, co nazywamy scenografią dźwiękową. To jest ogromne bogactwo. Byłam bardzo rzetelną dokumentalistką i uważałam, że muszę nagrywać dźwięki autentyczne, tylko z tego miejsca, w którym mój bohater żyje, że nie wolno mi „podkładać” wziętych skądinąd brzmień. Kiedy na przykład nagrywałam w domu, nie prosiłam o wyłączenie grającego radia, bo mi zależało, żeby te dźwięki, w których żyje człowiek, były obecne. Nawet jeśli potem to grające radio mogłoby mi przeszkadzać, to chciałam jednak, aby to miejsce, w którym toczy się rozmowa, było nagrane.  Ale pamiętam, że był taki czas, kiedy masowo rozgłośnie na całym świecie budowały swoje bazy dźwięków, biblioteki dźwiękowe. W rezultacie reportaż z Kanady miał te same dźwięki, co reportaż z Włoch czy Francji.  Tak było na Prix Italia, wtedy, kiedy po raz pierwszy byłam jurorem. Po prostu wszyscy korzystali z tego samego zestawu świetnie wyprodukowanych dźwięków.  To było bez sensu i na szczęście z tego szybko zrezygnowano. Reportażyści od razu wyczuwali, kiedy to jest prawda, a kiedy to coś sztucznego, i to po prostu się zdezawuowało.

Czyli dla ciebie w reportażu liczy się prawda w dźwięku…

Oczywiście, że tak. Nawet jeśli nie mamy zarejestrowanego dźwięku, który towarzyszył naszemu bohaterowi, to jednak zawsze szukamy tego najbardziej zbliżonego, który jest częścią prawdy jego opowieści, jego życia czy zdarzenia. Więc naturalnie, że w tym wszystkim podstawowa sprawą jest prawda

fot. Monika Kalicka, źródło Polskie Radio Białystok

A gdzie jest miejsce na autorską kreację w audiodokumencie?

My autorzy nagrywamy wiele,  wiele głosów. Surową rzeczywistość… ale to my jesteśmy jej autorami, nie tylko wtedy, kiedy zadajemy pytania, ale też wtedy, kiedy budujemy strukturę opowieści. Wybieramy to, co będzie na początku, w środku i na zakończenie.  Ta struktura jest autorskim dziełem, nawet jeśli autora tam fizycznie nie słychać. To my tak to zobaczyliśmy i stworzyliśmy całość, która jest autorskim spojrzeniem na tą surową rzeczywistość.

Powiedziałabym raczej „nie zobaczyli” lecz „usłyszeli”, chodzi nam przecież o radiowe środki wyrazu…

Oczywiście, że głosy się słyszy i my przez cały czas działamy uchem… Tu mi się przypomina Jacek Stwora i reportaż „Czwarty takt po C literze”. To jest reportaż z 24 godzin życia Krakowa. Próba w filharmonii jest jednym z elementów opowieści. Stwora opowiada, czym żyje Kraków używając samych dźwięków.

To są sceny i autorska narracja, która buduje metaforę. Jesteśmy w rzeźni, jesteśmy u wróżbity, jesteśmy u krakowskiej handlarki, a tak naprawdę jest to nie tylko portret miasta, ale symfonia dźwięków pełna różnych możliwości interpretacyjnych.

 

W owym czasie, kiedy powstawała ta audycja, nawet nie mówiło się o brzmieniowej stronie reportażu. Jacek jednak miał ogromne wyczucie  formy i dźwięku i potrafił to w radiu zrobić. Przenosił nas przez te sceny w inny świat. Zupełnie biała, taka przezroczysta narracja sprawiała, że nagrania z poszczególnych miejsc stawały się mocniejsze. Wtedy nie używało się jeszcze narracji, przynajmniej w naszej redakcji. Panowała opinia, że wprowadzenie narracji oznacza to, że czegoś się nie nagrało. Reportaż powinien być tak zmontowany, aby sam się tłumaczył, bez ingerencji tekstu autorskiego. Pamiętam jak Jacek przyjechał z Krakowa z tym dokumentem do nas, do redakcji reportaży literackich w Warszawie. I powiedział tak: „ No nareszcie zrobiłem reportaż, którego nie można napisać, przełożyć na język pisany”. I miał rację. To było radio w pełni.

Jaki wpływ wywarło na ciebie to spotkanie z reportażem Jacka Stwory? 

Pamiętam, że próbowałam zrobić coś podobnego o grupie dwunastolatków. Chciałam pokazać ich świat poprzez sceny i dźwięki z różnych miejsc, które budowałyby ich życie. Potem idąc dalej, w epoce, w której nie zwracało się uwagi na dźwięk,  jak szukałam tematu to takiego, który przede wszystkim mnie interesował. Chodziło o to, aby to mnie bohater najpierw zaintrygował tym, co zrobił lub przeżył. Jeśli bowiem opowiadana historia nie interesuje samego autora, to trudno oczekiwać, żeby słuchacz się nią zainteresował. Cała sztuka polegała na tym, aby umieć swoje zainteresowanie, swoje emocje przekazać odbiorcy, tak, aby ten słuchając reportażu był ciągle ciekawy, co będzie dalej.

Jakim człowiekiem w takim razie powinien być reportażysta?

Powinien być wrażliwy przede wszystkim na to, co się dzieje, powinien być bardzo przenikliwy i odważny i jeśli coś go niepokoi, powinien to sygnalizować.

Reportażysta ma więc przede wszystkim misje społeczną do spełnienia?

No, chyba tak. Powinien otwierać słuchaczowi drzwi do nowych miejsc, nowych problemów, spraw, tragedii… Przypominam sobie w tym kontekście cytat z tematu maturalnego, który wybrałam: „Byłem zawsze jak dobosz, który biegnie bez tchu obok spracowanego szeregu znany takt wybijając pałkami”. Jeśli dobrze pamiętam, to cytat ze Stefana Żeromskiego. Jako reportażystka zawsze czułam się takim doboszem, który idzie obok pewnej społeczności, ale też jest jej częścią. W tej społeczności, wspólnocie gotuje się jak w kotle i moim obowiązkiem jest to pokazywać, być blisko tego, wiedzieć, co się dzieje i próbować to zrozumieć, aby przekazać innym. Odczułam to najbardziej po wybuchu stanu wojennego, kiedy byłam w Berlinie Zachodnim. Miałam możliwość pozostania tam i otrzymałam nawet propozycję pracy. Odmówiłam i wróciłam do Polski. Zrobiłam tak, ponieważ miałam ciągle przed oczyma stoczniowców, robotników ubranych w niebieskie kombinezony, ich twarze przyklejone do szyby sali BHP w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 80 roku. Wiedziałam, że oni teraz gdzieś są, coś przeżywają w stanie wojennym, a ja byłam z nimi od początku i moim dziennikarskim obowiązkiem jest być z nimi dalej. Nie mogłam ich zostawić. Wróciłam i pracowałam w drugim obiegu dźwiękowym.

To imperatyw moralny?

Tak, tak… ale to nie jest łatwe, zwłaszcza w dźwięku.

Ale ty to robiłaś…

No tak… przed Sierpniem 80 też starałam się poszerzyć tę granicę wolności. Robiłam cykl reportaży o ludziach, którzy potrafią powiedzieć nie. To było jeszcze w latach 70.  Historie pochodziły z listów do radia. Wyszukiwałam takie  sytuacje konfliktowe, w których człowiek walczy o swoje w pracy, urzędzie, w swojej małej społeczności. Chodziło mi o to, aby pokazać,  że człowiek nie da się, że będzie zawsze przebijał się w imię jakiś wartości. Nawet jeśli to na początku niemożliwe do osiągnięcia lub w ogóle niemożliwe, to trzeba próbować dojść do sprawiedliwości, do prawdy.  Wybierałam te opowieści, które można było przenieść na wyższe piętro w myśleniu. Ten cykl został zdjęty z anteny, kiedy miały miejsce wypadki w Ursusie i Radomiu (1976).

Tak jak mówi Mariusz Szczygieł, dobry reportaż powinien być o tym, o czym jest i jeszcze o czymś więcej. Co to jest to „coś więcej” według ciebie? 

Myślę że to „coś więcej” każdy odczytuje w sposób indywidualny. Kontekst świata, w którym żyjemy, daje to „coś więcej”, które różnie odczytywane jest w różnych epokach. I na tym polega wartość dobrego reportażu, że w przeciwieństwie do dziennikarskich materiałów, żyje dłużej niż jedną dobę czy kilka dni. Jeśli reportaż powstał 50 lat temu, a my go teraz słuchamy i on nadal mówi do nas coś ważnego o naszych dzisiejszych czasach, to znaczy, ze autor uchwycił to „coś więcej”,  co stało się uniwersalne.

W 2005 roku wraz z Magdą Skawińską zrobiłaś nagrodzony Grand Pressem dokument o konflikcie Lecha Wałęsy i Anny Walentynowicz…

Pełny tytuł brzmi  „Wojna legend, czyli chwila zadumy nad życiem Anny Walentynowicz”, ale tytuł podstawowy to „Wojna legend”. Wałęsa i Walentynowicz prowadzą tutaj pojedynek. Ten konflikt dawał z jednej strony możliwość pokazania  wielkich wydarzeń, bo to legendarni bohaterowie wielkich wydarzeń historycznych, a z drugiej strony pokazywał ich jako zwykłych  ludzi, którzy walczą ze sobą tak, jakby byli na ringu politycznym. Chodziło mi o pokazanie namiętności, psychologicznych zadrażnień, braku umiejętności wybaczania. To było coś takiego, co chciałam zrozumieć, tę słabość człowieka, słabość jego natury, słabość charakteru i dlatego powstał ten reportaż. Miałam też oczywiście masę taśm z nagraniami z Anną Walentynowicz w różnych okolicznościach. Celowo jednak ograniczyłam się do tego, co wspólnie robiłyśmy z Magdą Skawińską. Ważne było dla mnie jej spojrzenie, jej pytania do tych ludzi, o których mi się wydawało, że wiem już prawie wszystko.

A to „coś więcej”?

Cenię sobie ten reportaż z dwóch powodów. Po pierwsze rejestruje epokę, po drugie ukazuje, jak wyrastający z tego samego korzenia bohaterowie zaczynają występować przeciwko sobie. Z tym mamy ciągle do czynienia na scenie politycznej pełnej różnych grup, które albo się łącza, albo dzielą. Dlatego myślę, że to reportaż, który nawet za dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat będzie odczytywany w kontekście czasów, w jakich jest słuchany. Wydaje mi się, że jest jak wiecznie aktualna przestroga.

To jest bardzo minimalistyczna opowieść, jeśli chodzi o wykorzystanie środków radiowych. Słyszymy głosy, jest trochę muzyki i trochę nagrań archiwalnych. Jak myślisz, czy ta opowieść wiele straciłaby, gdyby ją napisać i opublikować w gazecie?

Nie zastanawiałam się nad tym… ale sądzę, że jednak straciłaby. Człowieka reprezentuje jego głos. Jemu podporządkowane są wszystkie inne dźwięki. To głos jest bohaterem w gruncie rzeczy. Głos Wałęsy, sposób, w jaki mówi, wychodzi informacyjnie poza sam tekst jego wypowiedzi. W tym głosie jest strasznie dużo emocji. Ania też bardzo wyraziście informuje, co czuje. W tych glosach jest coś więcej niż tylko tekst napisany.

Nad czym teraz pracujesz?

Mam dużo nagrań jeszcze z dawnych lat. Część już oddałam do Biblioteki Narodowej. Zostało mi jednak sporo nagrań różnych głosów, które musze zidentyfikować, opisać i myślę że to też trzeba będzie komuś przekazać.

A czy dźwięk nadal jest ważny w świecie wielkiego hałasu i kolorowych obrazów?

O, bardzo jest ważny. Żyję dźwiękiem od rana do wieczora. Mieszkam sama, ale dzięki radiu nie nudzę się, nie jestem sama, jestem z ludźmi. Nie wyobrażam sobie życia bez radia. Wszystko mogłabym znieść, tylko nie to, że ktoś zabierze mi radio. Jak się kąpie, to też słucham. Także głosy ludzkie mi towarzyszą, tak jak kiedyś, gdy słuchałam radia jako dziecko, nawet nie rozumiejąc co do mnie mówią. Słuchanie opowiadania to najstarsza potrzeba człowieka, dlatego reportaż zawsze znajdzie swoje miejsce. Pod warunkiem, że jest dobrą opowieścią, w gruncie rzeczy literacką opowieścią, ale właśnie poprzez dźwięk, poprzez głos.  Słyszę te głosy wszędzie i je lubię.

Posłuchaj audiodokumentów:

„Wojna Legend czyli zaduma na życiem Anny Walentynowicz” – Janina Jankowska, Magda Skawińska

https://reportaz.polskieradio.pl/artykul/1328053

„Czwarty takt po C literze” – Jacek Stwora

https://www.radiokrakow.pl/audycje/czwarty-takt-po-c-literze-reportaz-jacka-stwory

 

 

Janina Jankowska jest od 1961 roku związana z Polskim Radiem. Zaangażowana społecznie i politycznie została zwolniona i internowana w 1982 roku. Do pracy wróciła w 1989 roku. Większość swojej kariery zawodowej poświęciła reportażowi dźwiękowemu. Założyła i wiele lat  prowadziła Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. Jest autorką i organizatorką Konkursu Stypendialnego im. Jacka Stwory, który przeznaczony był dla młodych reportażystów. Za tę inicjatywę otrzymała w 1998 nagrodę Prix Europa Special Commandation.

Jest laureatką nagród krajowych i międzynarodowych za reportaże radiowe: Prix Italia za „Polski Sierpień”(1981),  Premios Ondas za reportaż „Powódź wszystkich Polaków”  (1998) i Grand Press za reportaż „Chwila zadumy nad życiem Anny Walentynowicz” wspólnie z Magdą Skawińską (2005).

fot: Monika Kalicka, źródło Polskie Radio Białystok

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.