W warstwie słownej audycja oddaje wielość perspektyw, często odmiennych. Podczas wyboru rozmówców autorki nie wiedziały, jakie opinie o prezydencie usłyszą. Obawiały się, że wszyscy będą nim zachwyceni, więc – jak tłumaczą – z zaskoczeniem odnotowały pojawienie się rozłamu i dualizmu w ocenie Zełenskiego. Autorki zebrały materiał trwający ponad 14 godzin. Stworzenie z niego spójnej godzinnej opowieści to niebagatelne osiągnięcie.
Słuchacze wchodzą w historię Zełenskiego w chwili, w której bohater znalazł się na ustach całego świata. Wybuch wojny w Ukrainie otwiera narrację, a wypowiedzianym wprost komunikatem zostającym z odbiorcą do końca audiodokumentu jest zdanie o wielkiej odwadze, która była niezbędna, by zostać w kraju. Znaczenie pozostania w ojczyźnie podkreśla były prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, przywołując słynne zdanie Zełenskiego o „potrzebnej amunicji, a nie podwózce”. Jednak, już w pierwszej sekwencji pada wypowiedź, której towarzyszą zgoła inne emocje. Mieszkająca w Polsce ukraińska dziennikarka Marianna Krill nie ufa Wołodymyrowi Zełenskiemu. Wspomina jego aktorską i kabaretową przeszłość, a w niej lekceważący, jak mówi, stosunek do Ukraińców i ich kultury. I to on wysuwał się na pierwszy plan. Dalej dowiadujemy się, że ironizowanie z tradycji, przemyślana strategia marketingowa i brak przygotowania na rosyjską agresję w niektórych częściach kraju burzą zaufanie, jakim ukraińska dziennikarka mogłaby obdarzyć prezydenta. W całym audiodokumencie jest to jedyny głos tak wyraźnie akcentujący sceptycyzm i nieufność. Pozostają w nas pytania, na które nie znajdujemy odpowiedzi – jak wiele osób myśli podobnie do Krill? Czy są w mniejszości? Jak uzasadniają swoją niewiarę i rezerwę wobec Zełenskiego?
Niewątpliwą siłą tej audycji jest odpowiednie tempo i dobry, przemyślany puls. Nie jest to praca przesycona słowami, o co łatwo w dokumencie dźwiękowym, szczególnie takim, który opowiada o dramacie toczącym się na naszych oczach. Siłą „Bohatera mimo woli” jest brak przyniesionych z zewnątrz metafor. Błaszczyk i Bogoryja-Zakrzewska opisują i relacjonują to, co usłyszały. Nie dopowiadają, nie interpretują. Doskonale wiedzą, choć nie mówią tego wprost, że do stworzenia pełnego obrazu prezydenta Ukrainy brakuje im kluczowych rozmówców z najbliższego otoczenia Wołodymyra Zełeńskiego. I jego samego. Dodajmy, że ukraińsku prezydent stał się bliski nam wszystkim dzięki mediom społecznościowym, w których od początku rosyjskiej agresji publikuje swoje wystąpienia, stanowiska i przemówienia, dodaje otuchy cywilom i żołnierzom, apeluje do państw zachodnich o udzielanie większej pomocy walczącej Ukrainie. Fragmenty tych nagrań autorki włączyły w swoją narrację. I właśnie te nagrania stają się najcenniejszymi dokumentami – to w nich zawiera się niepokój, strach, złość, poczucie zagrożenia.
Hanna Bogoryja-Zakrzewska i Katarzyna Błaszczyk docierając do najbliższego otoczenia Wołodymyra Zełenskiego, próbowały nawiązać kontakt z nim samym. Usłyszały jednak, że ukraiński prezydent dostaje dziennie ponad 100 takich próśb. Ta informacja wzbudziła w autorkach wątpliwości i pytanie, czy taka rozmowa miałaby w tym momencie sens, co wniosłaby do powstającej opowieści. Katarzyna Błaszczyk zapewnia, że wraz z Hanną Bogoryja-Zakrzewską czują obowiązek bycia z człowiekiem, o którym opowiadają. Gdyby to się udało, powstałby zupełnie inny dokument, na który, jak ufa, jest jeszcze szansa.
Przeszkodą jest nie tylko sama wojna, ale, paradoksalnie, wizerunek prezydenta – wizerunek, który stał się elementem tej wojny. Przypomnijmy, że Sam Zełeński mówił kilka miesięcy temu, że dla Ukrainy internet jest rodzajem broni. Kluczowi rozmówcy są zatem niedostępni albo nie chcą mówić niczego, co mogłoby zostać wykorzystane przez wroga. Jesteśmy na wojnie (tak, my też – my w Polsce i my dziennikarze). To po prostu nie jest dobry czas na tworzenie zniuansowaniach portretów przywódcy napadniętego kraju. Nie znaczy to, że trzeba rezygnować z jakiejkolwiek próby uchwycenia fenomenu Wołodymyra Zeleńskiego (którego, z niewyjaśnionych powodów, i lektor, i autorki nazywają „Wołodymirem”). Sympatia wobec niego jako przywódcy kraju niesprawiedliwie i brutalnie zaatakowanego jest tym większa, że jego przeciwnik, antagonista i antybohater stał się w ostatnich miesiącach uosobieniem wcielonego zła. I to zapewne on uznał Zełenskiego za „cel numer jeden” na samym początku agresji. Wydaje nam się, że ten kontekst będzie istotny jeszcze przez wiele lat.