Czy masz jakiś dźwiękowy podpis, wyłącznie twój dźwięk ?
Podpis dźwiękowy…Lubię, jak w trakcie spotkania ludzie zaczynają zacierać ręce lub wyginają palce. Dzieje się tak w momentach stresujących, gdy wilgotnieją dłonie lub robią się zimne mimo komfortowej temperatury. Jeśli nagram ten moment, nigdy go nie wycinam, zawsze jest w moich audycjach. To jest mój podpis. To zresztą moja podstawowa zasada, aby wycinać jak najmniej naturalnych dźwięków mowy: westchnień, chrząknięć, zająknięć, przerw, szeptów. W nich są ludzkie emocje. Uwielbiam różne akcenty, dialekty, zagraniczne naleciałości, to nadaje charakter wypowiedzi. Najgorszy jest rozmówca przygotowany, który mówi płynnie. Dlatego tak nudne są wywiady z politykami. Oni zawsze wiedzą, co powiedzieć i w kółko powtarzają to samo, jak maszyny wypluwające słowa. Oczywiście nie tylko politycy są takimi automatami, zdążają się i inni rozmówcy, którzy mówią płynnie, gładko i tylko to, co chcą. Wtedy musimy ich wytracić z równowagi jakimś niespodziewanym pytaniem, tylko w ten sposób otrzymamy interesującą odpowiedź.
Byleś autorem, jesteś edytorem, masz ogromne doświadczenie i wiele nagród. Co jest dla ciebie najistotniejszym elementem w opowiadaniu historii dźwiękiem?
Może to dziwne, ale moje historie nigdy nie zaczynają się od dźwięku. Są bardzo konceptualne. Czytam dużo, czasami wielokrotnie. Szczerze to trudno mi powiedzieć, co tak naprawdę przyciąga mnie do danej historii. Wiem natomiast z całą pewnością, co jest dla mnie najgorsze – najgorszy jest zły wybór. Jeśli pomylisz się przy wyborze historii, to coś okropnego, bo przecież zajmujesz się potem nią przez dłuższy czas. Można powiedzieć, że z taką historią jesteś w ciąży przez wiele miesięcy, codziennie myślisz o niej i jeśli to zła historia, twoje życie zamienia się w koszmar. Dlatego zalecam ostrożność przy wyborze. Zawsze staram się, aby historia była poruszająca dla mnie to wtedy poruszy i innych. Pracując nad nią nie chce tylko informować o przebiegu zdarzeń, chcę wywołać u słuchających empatię, zrozumienie, emocje… Chcę, aby każdy kto słucha, zanurzył się w tej opowieści po uszy, wszedł w buty moich bohaterów. Audio świetnie się do tego nadaje, tworzy nastrój intymności, głosy bohaterów są blisko nas, ale ich nie widzimy, więc projektujemy własne obrazy, stawiając się na ich miejscu. Muszę też przyznać, że wybierając tematy kieruję się również polityką, tym, co ludzi interesuje teraz, co jest dla nich ważne. Chcę opowiadając podnosić poziom naszej świadomości.
Doskonale ci się to udało w nagrodzonym Prix Europa audiodokumencie „Papa we are in Syria”, który opowiada o islamskiej radykalizacji.
Tak, audycja dostała Prix Europa, wygrała też niemiecki festiwal dokumentalny i to bardzo na korzyść zmieniło podejście do moich prac. Audiodokument opowiada historię ojca, który wyrusza na poszukiwanie swoich dwóch synów, którzy dołączyli do dżihadystów i walczą po ich stronie w syryjskiej wojnie domowej. Ojciec stara się sprowadzić ich do domu i wierzy, że tak naprawdę są niewinnymi ofiarami. To mu daje masę energii, która sprawia, że bez wytchnienia walczy o powrót dzieci nie przyjmując do wiadomości nawet tego, że synowie zginęli. Całość zbudowana jest na dwóch elementach dźwiękowych – mojej rozmowie z ojcem i wiadomościach z WhatsApp, które wymieniał z synami. Taki mieli sposób komunikacji, nie dzwonili do siebie, tylko wymieniali się wiadomościami audio. To był jeden z pierwszych audiodokumentów, który wykorzystywał nagrania z telefonu jako tworzywo konstrukcyjne opowieści. To bardzo mocna strona tej historii, bo dzięki autentycznym nagraniom tych telefonicznych konwersacji mogłem zbudować sceny. Oprócz tych dwu elementów jest jeszcze trochę narracji i kompozycja muzyczna zbudowana z dźwięków technicznych, przefiltrowanych nagrań terenowych, dronów. Wszystko jest jednak bardzo oszczędne, zmienione, odrealnione. Chciałem oddać atmosferę dystansu i technologii, która zastąpiła bezpośredni kontakt. Trzeba bowiem wyobrazić sobie ojca siedzącego w swoim ogromnym, luksusowym biurze w Kassel, który desperacko próbuje porozumieć się z synami będącymi gdzieś daleko, w Aleppo lub Rakkce. Wysyła im dziesiątki wiadomości głosowych, a oni w tym czasie walczą po stronie islamistów. Gdzieś w oddali słychać echa wystrzałów, bomb… Między nimi też toczy się walka, czy powinni wrócić, czy to raczej on powinien do nich pojechać. Ten konflikt niesie całą opowieść. Konflikt bez dobrego rozwiązania, choć jest oczywiście w tej historii punkt kulminacyjny. Słuchacz orientuje się, że nie jest to opowieść o politycznej islamskiej radykalizacji, lecz o rozpadzie rodziny i jej problemach. Ten rozpad dzieje się w naszych uszach dzięki wymianie głosowych wiadomości na WhatsApp.
Dzięki tym wiadomościom wydaje się, że jest to jedna z najbardziej prawdziwych, bezpośrednich radiowych opowieści.
Prawda… Nigdy nie używam tego słowa. Nawet się go boję. Przypuszczam, że wynika to z mojego postmodernistycznego wychowania. Jestem przekonany, że prawd jest wiele, a ja jako producent radiowy jestem częścią przemysłu, który je produkuje. Wszystko oczywiście opiera się na faktach, ale to, co robimy, nie jest prawdą. Jesteśmy od niej bardzo daleko. W tym, co robimy, staramy się do niej zbliżyć, ale jesteśmy tylko ludźmi i nam się nie udaje. Opowiadając historię budujemy własną subiektywną rzeczywistość. I to jedyne, co możemy zrobić.