O płycie charytatywnej, chorobie i pięknym życiu. Rozmowa z Alicją Borkowską.

“70 uderzeń na minutę” to pierwsza płyta charytatywna Fundacji Na Rzecz Pomocy Chorym Na Białaczki, na której zaśpiewała Alicja Borkowska. Dla Audionomii była to sytuacja wyjątkowa, bowiem Fundacja została zaproszona do objęcia płyty patronatem. Czujemy dumę, bo dokładamy swą cegiełkę, by pomóc ciężko chorym na nowotwory krwi, a także dlatego, bo siła głosu artystki, jej autentyczność i emocjonalność przywołują dźwięki nadziei i walki.

Fot. Andrii Slavinskyi

Dziś mam zaszczyt porozmawiać z panią Alicją Borkowską, nauczycielką śpiewu, i przed laty solistką Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”
Dzień dobry.
Dzień dobry, witam serdecznie.
Bardzo się cieszę, że możemy dzisiaj porozmawiać, ponieważ okoliczności tego spotkania są absolutnie wyjątkowe. 6 kwietnia odbędzie się premiera płyty „70 uderzeń na minutę”, płyty charytatywnej. Chciałabym, by pani opowiedziała troszkę o genezie tej inicjatywy i o tym, skąd potrzeba zaangażowania się w taki projekt.
Historia zaczęła się na aukcji charytatywnej, która odbyła się po raz drugi w miejscowości Walewice, w pięknych okolicznościach przyrody i pałacu. Postanowiłam w tym roku uraczyć gości swoim śpiewem, ponieważ zawsze w jakimś momencie imprezy była prośba, żeby Alicja zaśpiewała. Jak już ktoś się dowiedział, że śpiewałam w „Mazowszu”, więc taki odruch. Już nie chciałam takich krępujących trochę sytuacji, że muszę nagle stresować się i nagle tutaj, prawda, odkładać miskę z zupą czy jakąś rozmowę i występować. Zorganizowałam taki mini recital. Już nie śpiewam od jakiegoś czasu, ale dalej za tym tęsknię, lubię. Zrobiłam takie mini show, dopięłam jak to artystka wszystko na ostatni guzik.
Muzyka, pianista, piękna suknia, biżuteria. Piękny, romantyczny repertuar i wydaje mi się, że tym chyba ujęłam serca widzów, słuchaczy, pana doktora i innych osób zaangażowanych w tę płytę.  Po dwunastu godzinach, rankiem, padła propozycja nagrania płyty. Ogromne było moje zdziwienie, ale cóż mogłam powiedzieć. Oczywiście, że się zgodziłam, tym bardziej, że płyta jest dla fundacji. Trochę nie wierzyłam w powodzenie tej inicjatywy, ale pan doktor Michał Witkowski jest osobą, która nie odpuszcza po żadnych przeciwnościach losu. Szósty kwietnia się zbliża. Płyta jest gotowa. Mam nadzieję, że wszystko się uda. Jeszcze kilka przeciwności do pokonania, ale myślę, że damy radę. Płyta składa się z sześciu piosenek bardzo romantycznych, pięknych. Zaśpiewałam jak umiałam. Po pierwszym nagraniu się popłakałam, bo myślałam, że jest ładnie, ale jak odsłuchałam to nie było tak jak myślałam, że jest ładnie.
Największy krytyk jest zawsze w nas samych.
Dokładnie, dokładnie tak, ale po kilku sesjach stworzyliśmy, myślę, że przyzwoite dzieło i mam nadzieję, że posłuży temu szczytnemu celowi i kilka osób, kilkanaście, kilkaset, kilka tysięcy wspomoże fundację, zdobędzie płytę i będzie pięknie.
Płyta jest więc taką inicjatywą wielu wspaniałych serc i ludzi, których spotkała pani na swojej drodze.
Dokładnie tak.
I chyba takim spełnieniem marzeń.
Tak, no wiadomo. Każdy marzy o solowej płycie.
Nagrywałam płytę z zespołem Mazowsze. Nawet mam na koncie kilka solówek nagranych, czy duetów. Duetów właściwie, bo solo takiego stricte to nie mam. Duety. No, ale to wszystko jest wiadomo… Jest się w takim zespole trybikiem w wielkiej maszynie, tak?
I… I dobrze mi było być tym trybikiem i było pięknie, piękne lata, piękne wyjazdy, piękne wspomnienia. Przyszedł czas, gdzie musiałam obrać jakąś inną ścieżkę i zostałam nauczycielem wspomagającym w szkole podstawowej. No i odnalazłam się w tej roli.
A tutaj przyszła taka okazja nagrania płyty, więc czasami pewne rzeczy trzeba chyba zostawić, dać odejść im, a potem one same wracają, jeżeli mają wydarzyć się w życiu.
Więc chyba tak to się u mnie wydarzyło.
Pewna taka sytuacja powrotu do ambicji, na które się czeka jeszcze w ciągu tego życia.
Jest Pani teraz podopieczną Fundacji i leczy się w Klinice Hematologii w Łodzi.
Chciałam zapytać o to, jak postrzegała Pani swoją chorobę? Co ona dla Pani oznaczała w tym momencie usłyszenia diagnozy?
Jak zapytałam lekarza, czy jest szansa, że może to nie będzie białaczka, czy jakaś poważna choroba, powiedział, no nie diagnozujemy już przy tych wynikach kataru, pani Alu, więc już byłam nastawiona, że będzie to jakiś nowotwór krwi. Niewiele o tym wiedziałam.
Jedynym nowotworem krwi, o jakim słyszałam przy szpiku, jest szpiczak, więc… A tu wiedziałam, że są przeszczepy i wiedziałam, że przeszczep wiąże się z izolacją długą.
I najbardziej bałam się izolacji, nie chciałam mieć szpiczaka.
Jeśli nie chciałaby Pani opowiadać, albo jest to trudne dla Pani w tym momencie, to może…

Nie, chcę powiedzieć, ponieważ to jest dla Fundacji i też chcę pokazać, jak ja walczyłam, czy walczę z tą chorobą, bo ona jest niekończącą się opowieścią. Ponieważ jest przewlekła i nieuleczalna, a u mnie jeszcze dodatkowo lekooporna. Jest niesamowita.
Jak usłyszałam diagnozę włochatokomórkowa, okropna nazwa, włochatokomórkowa, na wyobraźnie działa. Pan doktor pocieszał, że jest to taka choroba przewlekła, gdzie po pierwszej linii leczenia będzie długa remisja, kilkuletnia na pewno, więc duża nadzieja wstąpiła we mnie. I przez pierwszy rok po leczeniu nie chciałam o tej chorobie wiedzieć nic.
Nie zajrzałam do internetu, nie wypytywałam, jakie są rokowania, po prostu jakby taka jakaś blokada. Chciałam tylko poddać się leczeniu i żeby wszystko wróciło do normy, do tego jak było kiedyś. I po roku okazało się, że leczenie nie przyniosło takich rezultatów, jakich się spodziewaliśmy. Obecnie jestem już po pięciu czy sześciu cyklach różnymi chemiami i ta choroba zawsze wraca. Ale jest na tyle łagodna, że mogłam wrócić do pracy, mogłam jeszcze pracować i w zespole „Mazowsze”, a potem w szkole. Mam obniżoną odporność. Generalnie w życiu nie przeszkadza mi jakoś specjalnie. Można powiedzieć, że tak jak choroba upokarza człowieka, że się traci wygląd czy pewność siebie, tak też choroba przynosi nową świadomość, nowe postrzeganie świata, nowe znajomości, inną perspektywę, więc są plusy i minusy.
Co było dla Pani taką ostoją w tych trudnych momentach, jakimś drogowskazem?
Ostoją było to, żeby nie zmieniać tak w życiu wszystkiego po diagnozie, tylko móc wrócić do tego, co się robiło wcześniej. Wiedziałam, że praca na scenie jest dosyć wymagającą pracą, dosyć stresującą, dosyć absorbującą, ale dalej chciałam to robić i przez wiele lat jeszcze to robiłam. Niektórzy mówią, że na różnych terapiach, że jak jest się chorym na raka, to albo trzeba zamienić pracę, albo męża. Nie zmieniłam na początek nic w swoim życiu.
Nie wiem, nie wiem z czego się biorą te choroby nasze, no ale wydaje mi się, że już nowotwory są teraz taką chorobą cywilizacyjną. Niestety, zanieczyszczenie środowiska, jedzenia i tego wszystkiego, no musimy się z tym mierzyć. Po moim przykładzie chcę powiedzieć, że są wciąż nowe leki, że jednak to wszystko idzie do przodu, że trzeba szukać, że trzeba jednak interesować się, czytać, że są i w Polsce, i za granicą ludzie, którzy leczą te rzeczy, tylko no wiedza, potrzebna jest wiedza.
I edukacja.
Czy ta muzyka przenosiła Panią do takiej przestrzeni, która oczyszczała Pani umysł i czy jest Pani zwolenniczką takiego holistycznego podejścia do zdrowia, więc dbania o siebie nie tylko w sferze zdrowotnej, biologicznej, ale też właśnie dbania o swój umysł, o psychikę?
 No jak najbardziej, tylko że u mnie trudno mi było traktować muzykę jako muzykoterapię samą w sobie, ponieważ muzyka to mój zawód, mój chleb, tak? Więc ja śpiewałam, bo musiałam żyć, z czegoś się utrzymać, ale tak, no muzyka od małego jakby… przenosi mnie w inny świat, tak? Gdzieś odlatuje myślami i przenoszę się w piękną przestrzeń.
Taka wrażliwość i uważność dźwięku, ale nie tylko w muzyce, czy w takiej szerokiej audiosferze jest dla Pani istotna? Czy zwraca pani uwagę na dźwięki otoczenia, na dźwięk swojego domu albo miasta, w którym pani mieszka?
Zwracam, zwracam.
W momencie, gdy tej muzyki i dźwięków miałam dużo, to potrzebowałam ciszy. No tej ciszy jest mało w naszej przestrzeni, tak? To trzeba jechać gdzieś nad jezioro Wigry i tam usłyszeć ciszę.
To też jest w pewnym sensie higiena własnego umysłu i własnej przestrzeni. Znalezienie sobie momentu na tę chwilę ciszy.
Organizm sam reguluje pewne rzeczy, tak?
Mówi nam, czego potrzebuje w danym momencie, więc… Lubię dobrą muzykę, jazz, klasyczną muzykę, lubię piękne piosenki, no i kocham ciszę.

Fot. Marek Straszewski

Czy ta wrażliwość na muzykę miała wpływ na Pani drogę zawodową? Chciałam zapytać o początki w zespole „Mazowsze”. Skąd pomysł na siebie? Skąd taka pasja, jakiś zew, który Panią zwiódł do tego zespołu?
Troszkę przypadek, bo pojechałam jako osoba towarzysząca, znaczy też z zamiarem zdawania z moją koleżanką. Pozdrawiam Olę Jaworską z Łowicza, która była w zespole łowickim ludowym, miała piękny warkocz i umiała tańczyć oberka, a ja nie.
I pojechałyśmy razem, kończyłyśmy szkołę muzyczną, wokal, w Kutnie i pojechałyśmy obie na takie przesłuchania. No i traf chciał, że ja już tam zostałam. Nie spodziewałam się, że na tak długo.
Ponad 20 lat.
Ponad 20 lat. Pierwsze słowa od pani dyrektor, że jest to ciężka praca, marna płaca.
Pierwszy rok chciałam uciekać, no faktycznie, było ciężko ruchowo, tak, jakby elementy baletu, taniec. Młodą dziewczyną byłam, coś tam tańczyłam, ale nie było to takie, na takim poziomie jeszcze. Ale jakoś, że tak powiem, dorównałam i rozśpiewałam się, bo to też, nie znałam ani jednej mazowszańskiej piosenki, to już było niesamowite. Poznawałam wszystko od zera.
A co pani śpiewała na przesłuchaniu?
Te utwory, które śpiewałam na dyplomie, tak, miałam tam… „Niech się panie stroją w pasy w adamaszki”, taki krakowiaczek. I co zaśpiewałam? Kazali, żebym coś ludowego. Ja już tak dwoję się i troję, i tylko mi chyba przyszła do głowy „Głęboka studzienka” z wesel. A i Szymanowskiego „Lecioły zórozie”. Zapodałam im takie nuty, a to jest dosyć trudna muzyka, że akompaniator zbladł, więc nie był w stanie tego zagrać i zaśpiewałam „Głęboką studzienkę”. „Leciały zórozie”, piękny utwór Szymanowskiego, tak, to też śpiewałam na dyplomie swoim zawodowym w szkole muzycznej, więc taki miałam repertuar.
Z perspektywy czasu, już po tylu latach występowania na scenie, jaka siła tkwi w głosie solistki, która jest na scenie?
Takich operowych śpiewaczek na pewno moc. Kiedyś ktoś powiedział, że moją mocą mojego głosu jest to, że umiem śpiewać cicho. Jakoś nie zrozumiałam tego wtedy. Ale teraz jak słucham tej piosenki, to najbardziej faktycznie podobają mi się te moje takie najcichsze momenty. Chociaż tam bardzo emocjonalnie też podchodziłam do tej płyty.
Trochę to było takim dla mnie…

Obnażeniem się być może…
Tak. Nigdy nie pracowałam w ten sposób. Musiałam się oswoić, jak brzmi mój głos. Już mam dojrzalszy głos, tak? Jestem dobrze po czterdziestce i nie słuchałam nigdy tak swojego głosu, takiego nagranego czysto w studio. Nawet nie wiedziałam, że mam taki mocny głos. Chyba troszkę od tego krzyku w szkole, który, że tak powiem, muszę podnosić na moje kochane dzieci. Głos troszkę wyższy i bardziej, to wydaje mi się, że tak stwardniał, że jest taki bardziej…

Soczysty…
Tak, no też pewnie, no i głos się też zmienia. Jestem sopranem lirycznym, dosyć wysokim, a tutaj takie nagle mi się pokazały też doły i takie mocniejsze, więc no dosyć ciekawa jest ta płyta, bo pokazuje cały spektrum mojego głosu, a nie wiem, co jeszcze może pokazać, jakbym miała więcej czasu na nagrywanie. I w innym repertuarze. Także trochę mnie też zaskoczyło to, że potrafię w ten sposób zaśpiewać. Także to dla mnie też jest fajna lekcja.
Po wielu latach pracy z głosem uważa Pani, że jest to jakiś rodzaj instrumentu? Czy może dla Pani to był zawsze przekaźnik emocji?
Tak, no jak się śpiewa tak dużo, moja praca polegała na tym, że kilka godzin dziennie śpiewaliśmy, chóralnie, głosami, dużo było tego, więc tutaj też higiena głosu, ale też dużo koncertów, więc, a jak się jeszcze jest solistką, trzeba dbać o to, żeby zjeść odpowiednią rzecz, tak nie jakąś, która będzie mi potem przeszkadzała w śpiewie, czy jednak wypocząć.
No jest większa trochę odpowiedzialność, tak? Spoczywa na soliście. Ja mam męczliwy głos.
Po jednym koncercie ja już byłam, że tak powiem, zdarta. Ludowe piosenki też się śpiewa trochę na gardle, więc dawałam z siebie zawsze wszystko i to jeszcze jak dochodzą emocje, żeby koncert był udany, więc człowiek daje z siebie 120%, ale to potem odczuwa, jak już jest po wszystkim.
Ta praca w Zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze”, tak jak Pani wspomniała, wymaga bardzo dużo zaangażowania, tej dobrej kondycji, dyscypliny. I czy w czasie tej choroby, kiedy musiała pani powiedzieć sobie stop, spotkały panią takie problemy, na przykład finansowe, które utrudniały też podjęcie leczenia?
Na wysokości zadania stanęli moi przyjaciele i zorganizowali zbiórkę taką, kiedy ja już po którymś leczeniu dochodziłam do ściany. Poczucie, że można na kogoś liczyć, w takim momencie, że nie musisz gonić za tym pieniądzem, żeby zapewnić sobie jakieś godne życie, że trzeba w chorobie odpuścić, mimo nawet jak wydaje ci się, że jutro nie będziesz mieć na chleb. Będziesz mieć. Są ludzie, przyjaciele, są fundacje. Trzeba po prostu się zatrzymać, zająć się tylko sobą, podjąć leczenie, a wszystko dookoła się ułoży. Robimy sobie w głowie takie właśnie, jesteśmy strasznie zapędzeni, młode pokolenie, że się bardzo wszystko kręci wokół pieniądza. No nie jest tak do końca. Są potrzebne oczywiście, ale to, no jakoś to fajnie zostało teraz tak jakby unormowane, także są te fundacje, stowarzyszenia i jak ktoś potrzebuje ogromnych pieniędzy, to jesteśmy w stanie się tak zmobilizować, że ogromne miliony są zbierane, prawda, na różne operacje, na różnego rodzaju leki. No to cieszy, to pociesza. Ja fantastycznie zostałam zaopiekowana w Klinice Hematologii w Szpitalu Kopernika i ostatnio brałam taką chemię w tabletkach, która była bardzo mało toksyczna, więc funkcjonowałam fantastycznie. Odzew po tych lekach był natychmiastowy praktycznie, że nie dowierzałam jak odbierałam wyniki, że to są moje. Wiadomo, organizm też się przyzwyczaja i ciągle trzeba czegoś nowego, ale ja nie tracę nadziei, że ktoś gdzieś pracuje, są badania. Ja też byłam w badaniu klinicznym, też bałam się podjąć ryzyko, żeby spróbować i zaeksperymentować lek, ale podjęłam to ryzyko. A mój Boże, historia jest dosyć bogata tego mojego leczenia.

Ale jako podopieczna fundacji też na pewno słyszała Pani o takich problemach pacjentów i no możemy wskazać takie krzywdzące mechanizmy, czyli jakieś luki w refundacjach leków albo w tym systemie pomocowym, z tym, że ludzie mierzą się no właśnie albo z brakiem pieniędzy albo z brakiem dofinansowania nie tylko na ten główny lek, ale też na jakieś środki pomocowe, które są im potrzebne, żeby móc funkcjonować w pełni.
Tak, ponieważ doganiamy Europę w pewnych kwestiach, w lekach i tak dalej, więc… Ja zawsze staram się patrzeć z optymizmem, jakby, no co mam powiedzieć, że zły jest system, nie wiem tego, bo nie znam się tak, jakby ja nie spotkałam takiego, nie miałam takiego problemu, nie miałam tego muru. Zawsze spotykałam ludzi o dobrych sercach, którzy dawali mi ten lek za darmo, nie wiem, działo się to jakby poza mną, tak, występowali o refundację do producentów tych leków i udawało się, ja nie musiałam zbierać dużych jakichś pieniędzy akurat. Ale są takie sytuacje i od tego są fundacje, więc… Ja zrobiłam ze strony, wydaje mi się, tyle, ile mogłam, może komuś się uda jakiś lek zakupić czy jakąś terapię. Będziemy pomagać, będziemy się starać nieść pomoc finansową osobom, które będą potrzebowały takich terapii, które trzeba będzie zrefundować. A jak jest w systemie państwa? Wiem, że ludzie walczą, wiem, że jest różnie, ale jakby… No ja akurat tego muru nie spotkałam.
Na szczęście dokłada Pani swoją cegiełkę i właśnie dlatego powstała ta płyta. Czy ona jest dla pani jakimś symbolem?
To była kręta droga i doprowadziła mnie właśnie do Łodzi, do szpitala Kopernika, do tych ludzi. Jakby to przyszło wszystko samo i takim zrządzeniem losu powstała ta płyta.
Widocznie tak musiało być. O nic nie zabiegałam, o nic nie walczyłam… Jakoś przyszło samo i jest. Mam nadzieję, że będzie sukces tej płyty, że to się uda.
Znajdują się na tej płycie utwory z lat pięćdziesiątych. Mamy utwory Edith Piaf czy Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. Czy te kobiety były dla Pani jakimś autorytetem? Skąd wybór tego repertuaru?
Na przestrzeni całej mojej kariery zawodowej gdzieś te piosenki się przewijały. Na przykład piosenka „Kasztany”, śpiewałam ją na zakończenie ósmej klasy i to był mój pierwszy większy sukces piosenkarski, bo ja zawsze marzyłam o tym, żeby być aktorką. A zostałam pieśniarką ludową. Edith Piaf. Fascynowała mnie piosenka francuska. Nawet kiedyś wysyłam swoje demo właśnie też na jakiś konkurs piosenki francuskiej. Nie udało się, ale jeszcze byłam wtedy może nie taką dojrzałą artystką. Uczyłam się języka francuskiego. I zrobiłam te utwory i faktycznie gdzieś dużo mi to pomogło, mimo że nie rozumiem francuskiego, ale dobrze mi się śpiewa w tym języku, fantastycznie. A uczyłam się francuskiego wiele lat. „Nikt Tylko Ty”, piosenka, którą przysposobiłam w zespole „Mazowsze”, jak miałam zaśpiewać na jubileuszu zespołu, rocznicy urodzin Miry i miałam okazję założyć jej oryginalną suknię, w której ona występowała. Więc to była magia. To było piękne przeżycie.
Śpiewałam to na deskach Teatru Wielkiego, właśnie w sukni wieczorowej z zespołem „Mazowsze”. No wspaniałe też wspomnienia. Na początku nie wiedziałam, jak ja się tego utworu mam nauczyć, bo to jest takie parlando mówione i śpiewane i taka piosenka aktorska, ale tak długo się tego uczyłam, tak mi to wtłaczali do głowy, że ja mogę tę piosenkę zaśpiewać od końca do przodu. „To śpiewa Paryż”, też piękny utwór, taki radosny, taki optymistyczny, taki ładny.
Dobierała Pani te utwory ze względu na tekst piosenki?
 Nie wiem, jakoś wpadają mi w ucho i w głowę takie utwory o miłości. O miłości najlepiej szczęśliwej. Bo wydaje mi się, że jak się o czymś śpiewa, o czymś mówi, potem to przenika do naszego życia. Bałam się jakichś takich złych historii. Wolę takie szczęśliwe zakończenia.
To mimo wszystko taka pasja miłości do życia i tego pozytywnego ducha chciała Pani objawić na tej płycie.
Najważniejsza jest miłość.
Takie jest przesłanie tej płyty?
Tak, takie jest przesłanie.
Przed Panią oficjalna premiera 6 kwietnia i recital, który odbędzie się w Akademickim Centrum Designu ASP w Łodzi, na którym, jak się domyślam, będzie można usłyszeć wykonanie piosenek na żywo.
Tak, przygotowujemy się do tej premiery. Jeszcze kilka rzeczy do dopięcia, ale mam nadzieję, że wszystko się uda. Zaśpiewam te piosenki. Będą przyjaciele, będzie rodzina. Nie spodziewałam się, że jeszcze coś takiego nastąpi w moim życiu, a wydarzyło się.
Bardzo się cieszę, jestem podekscytowana. Zapraszam słuchaczy. Liczba miejsc będzie ograniczona, ale myślę, że ja wyjdę, nie wiem, na zewnątrz jak będzie za dużo, ale myślę, że się pomieścimy, że będzie słonecznie i że będzie pięknie. Zapraszam, jeżeli ktoś lubi takie romantyczne piosenki.
Czy płytę „70 uderzeń na minutę” będzie można kupić na miejscu? Czy też przez internet?
Oczywiście. I na miejscu, i przez internet.
Dziękuję bardzo Pani Alicji za rozmowę.
Dziękuję.
A ja mam nadzieję, że ta płyta troszkę może jakąś łzę wyciśnie. Państwa wzruszy. Także i oczyści może troszkę serduszko i natchnie nadzieją. Pozdrawiam serdecznie. Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że do zobaczenia.
Do zobaczenia na recitalu.
Dziękuję bardzo.
Rozmowę przeprowadziła dla Was Natalia Matuszewska.

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.