Tworzysz projekty dźwiękowe, ale jesteś też muzykiem, który współtworzył i grał w wielu formacjach trójmiejskich. Gdybyś miał mi opowiedzieć, jak wygląda Twoja praca uchem. Dla nas – reportażystów dźwiękowych – liczy się człowiek, bohater, spotkanie z nim, jego głos, emocje. A Ty, w jaki sposób tworzysz opowieści? Najpierw jest ucho czy oko?
Często oka nie ma w ogóle. Pomijając epizodyczne rzeczy związane z filmem, to jest to głównie dźwięk. Mam swoją narrację, swoje tzw. flow, nazwałbym je medytacyjnym. Stąd wynika sposób, w jaki opowiadam. U mnie fraza jest dłuższa, potrafię rozciągnąć formę na długie odcinki, nie spieszę się, jeśli nie ma takiej potrzeby. A potem jest to kwestia jakiegoś smaku, który się wytworzył przez lata w mojej pracy i te elementy, które mamy dostępne, w jakiś sposób łączę. Pomaga mi w tym to, że zajmuję się wieloma aktywnościami, nie jestem tylko muzykiem, kompozytorem, gitarzystą i realizatorem dźwięku, ale jestem tymi wszystkimi osobami naraz i wielokrotnie, występując w każdej z tych ról z osobna, widzę to z różnych perspektyw, które pomagają mi łączyć to wszystko w całość. Pamiętam jak na Audionomii 2022 Gabriela Hermer z Berlina mówiła o tym, ze jest teraz edytorką, ale przeszłość ma inną. W jakimś sensie jest we mnie trochę tego edytora zapiętego, nazwijmy to „na sumie” i jak przychodzi co do czego, to ten edytor też pomaga…
Myślę, że warto Twój sposób pracy uchem omówić na dwóch przykładach. Zacznę od najnowszego. Na jednej z gdańskich dzielnic – Przeróbce- zakończył się Festiwal Narracje. Razem z Katarzyną Roj przygotowałeś projekt dźwiękowy „Sączki”. Opowieść jest prosta: „Pod miastem ukryte są kilometry kanałów wody czystej i ścieków. Ścieki wypłyną z terenów dzisiejszego śródmieścia i, zamiast do morza, trafią na rozległe łąki, tuż pod świerkowe lasy, między Stogami a Wisłoujściem. Przesączą się przez naturalne filtry. Rozpoczną proces przemiany”. Zająłeś się w tym projekcie warstwą dźwiękową, metaforyczną. Co tutaj usłyszałeś?
No właśnie nie usłyszałem. Byłem na Sączkach, włączyłem mikrofon i mówiąc krótko, nic się nie wydarzyło, jest to oczywiście nieprawda, bo dzieje się tam dużo, ale ta pora roku nie obfituje w dźwięki.
To czego się tam spodziewałeś? Jakich dźwięków? Sączki to taki teren, gdzie kiedyś te wspomniane kanały oddawały czystości i nieczystości naturze…
Pojechałem tam wiedząc, że nie dostanę tego, czego szukam. Podjąłem jednak decyzję, aby tam pojechać, żeby nagrać tamtejsze ambienty, żeby mieć nagrania dokumentalne z miejsca akcji. Po drugie, zawsze jeśli nie dostaję tego, czego chcę, uciekam się do preparacji takich nagrań. I te nagrania preparuję w różny sposób, mogę z nich robić coś, czym nie były, ale dla mnie stają się interesujące, a cały czas bazuję na dokumencie. To są moje prywatne zabiegi. Trzeba było uciec się do jakiegoś oszustwa, zastanowiłem się więc jak uciec od pułapki związanej z tym miejscem. Pomyślałem sobie, że stworzę własną narrację, opowieść o Sączkach poprowadzę trochę inaczej i wyodrębnię trzy elementy: nasze domy, czyli miejsce, w którym produkujemy te nieczystości, drugie miejsce to przepompownia ścieków na Ołowiance i trzecie miejsce czyli Sączki. Zrobiłem więc nagrania w tych trzech miejscach. Oczywiście najbardziej spektakularne nagrania były w przepompowni, która oferują ciekawą sferę dźwiękową. Dodatkowo skorzystałem z geofonu, czyli mikrofonu, który służy do nagrywania wibracji, w momencie, kiedy ten mikrofon przystawia się do wszystkich turbin i klatek przeczesujących nieczystości i ustawia odpowiednią czułość, to ten mikrofon oferuje bardzo ciekawe brzmienia. Potem pozostaje połączenie tego w opowieść. I zaproponowanie ludziom, żeby w to uwierzyli. To jest okłamywanie, ale z dobra intencją…Ja nie jestem dokumentalistą, ale kimś, kto bardzo często ucieka się do fikcji i nie mam przed tym żadnej blokady. Oczywiście poza sytuacjami, które miałyby się skończyć podawaniem nieprawdziwych informacji.
To, co jest charakterystyczne też dla Twojego warsztatu, to fakt, że dostarczasz ludziom rozmaitych emocji. I tutaj mam na myśli Twoją audycję „Las”, która wygrała Konkurs Audionomia Award – warto jeszcze kulisy tego reportażu zdradzić. Pojechałeś na granicę, czy nie?
Nie, bo były tam blokady, ale może jest to wymówka, bo zajmowałem się czymś innym w tym czasie. I ta audycja jest moim sposobem na opowiedzenie tej sytuacji. Sposobem na dotarcie do osób, które tam były, było skorzystanie z zamieszczanych w Internecie urywków rozmów telefonicznych. To były tak dramatyczne rozmowy, wystarczy posłuchać paru sekund w momencie, kiedy jakiś mężczyzna mówi, że prosi o pomoc, bo jego córka zamarza. I to połączenie niesamowitej bliskości tego głosu, bo mówi do słuchawki przy ustach, a jednocześnie jest tak daleko stąd. To jest dramatyzm tej sytuacji. Trudno chyba o lepszy materiał, to było coś, co spowodowało, ze te emocje zostały tam zaklęte. Ładunek emocjonalny zawarty w tych rozmowach jest tak silny, że więcej nie trzeba robić. Oczywiście zrobiłem więcej, wprowadziłem ciężarówki, helikoptery, jest tam dramaturgia. Uznałem, że ta opowieść tego potrzebuje.
Ciekawe jest też to, że ta audycja nie miała na samym początku 27 minut…
Ta audycja była miksowana z tracków na żywo. To jest bardzo ciekawe i dramatyczne, robiłem to trzy albo cztery razy i podczas premierowego wykonania, zajmowało to około czterdziestu minut. Masz ludzi, odbiorców, oni słuchają i różnie się zachowują. Wykonywałem to live na świeżym powietrzu w listopadzie, mi też było bardzo zimno, więc to była taka sytuacja ocierająca się o trudne warunki.
Pociągnijmy ten temat – reakcje ludzi na to, co prezentowałeś na żywo, w jaki sposób słuchają odbiorcy?
To jest coś, dlaczego myślę, żeby robić to regularnie, żeby robić słuchowiska na żywo, nie puszczając gotowego tracku, tylko miksując, w zależności od sytuacji. Słuchowisko byłoby za każdym razem inne, w zależności od publiczności i odbioru, bo publiczność jest różna. Ludzie czasem milczą, są skostniali, zdębiali i dopiero jak się skończy opowieść, to okazuje się, że ich to zmroziło i to się dopiero uwolniło podczas reakcji na dźwięk. Podczas takiej pracy, jak pojawiają się emocje, to mi też łzy zaczynają lecieć. Skoro ja mam takie emocje, to dla innych te emocje będą podobne. To jest sytuacja koncertowa, sytuacja wspólnotowości, rzeczy, które odbywają się tu i teraz.
Gdybym miał zebrać teraz to, czym się zajmuję, to powiedziałbym, że zajmuję się emocjami. Bo jest takie stwierdzenie, ze albo możesz wymyślać rzeczy nowatorskie i też bym chciał to robić, ale czasami nie idzie, nie jestem w stanie wykrzesać z siebie tyle potencjału, który mógłby zmienić bieg historii. Jeżeli nie możesz robić rzeczy genialnych i przełomowych, to zajmij się emocjami. Próbuję jednego i drugiego, ale z emocjami jest mi często łatwiej…
Dziękuję za rozmowę
Magda Świerczyńska-Dolot