mayday! mayday! czyli o tym, jak głośno woła pamięć. Reportaż Agnieszki Czyżewskiej-Jacquemet “Ciągle płyną”.

Wyobraźcie sobie noc, smugi światła na ścianie i silne emocje, które właśnie rozsiadają się blisko Was. Bez sprzeciwu robicie im miejsce. Ten reportaż przyszedł do mnie o świcie, gdy mój sen przerwały odgłosy budzącego się miasta.

Co takiego powinien mieć reportaż, aby przykuł ucho i uwagę? To pytanie nurtuje mnie od jakiegoś czasu. Po wysłuchaniu „Ciągle płyną” Agnieszki Czyżewskiej – Jacquemet nagle pojawiło się też inne. Dlaczego, aby opowiedzieć reportażem coś ważnego, warto zająć się wydarzeniem z przeszłości? Przecież wiele przekazów i sentencji próbuje nas przekonać, że przeszłość to zamknięta karta, która nie ma „tu i teraz” nic nowego do przekazania. Jak zbudować most pomiędzy minionym i obecnym, aby porozumienie i przekaz emocjonalny okazały się możliwe? Gdybym miała przyjąć najprostszą skalę, na przykład gamę dźwięków, którą wykorzystałabym do oceny reportażu w mojej  Dźwiękotulni, ten reportaż dostałby wszystkie tonacje. A tak całkiem prywatnie zastanowiłam się, skąd moje łzy podczas słuchania, i dlaczego głos głównej bohaterki zostanie we mnie na zawsze. Przecież przywołuje zdarzenie sprzed ponad trzydziestu lat, na które wówczas zupełnie nie zwróciłam uwagi.

Zdj. udostępnione przez Olgę Krasoń

1. Otwarcie

Kocham morze, ale nigdy nie przebywałam na nim dłużej niż trzy godziny. To nieokiełzany lęk, gdyż bardzo późno nauczyłam się pływać. To też respekt podsycony doniesieniami o tsunami, o wypadkach utonięcia i wykarmiony obserwacją sztormowych fal. Jak na ironię, trudno o coś bardziej kojącego niż ich szum. Rejs statkiem po Atlantyku, u wybrzeży Islandii, pozwolił mi poznać smak otwartej przestrzeni, siłę kołysania wiatru, którego w żaden sposób nie można zatrzymać.

Na taki grunt we mnie trafia pierwsze zdanie głównej bohaterki reportażu: „Wyobrażałam sobie płynący i dymiący statek, rodziców siedzących gdzieś na dnie ładowni, lodówki, i czekających na pomoc. Razem obok siebie siedzieli i tak sobie to wyobrażałam. I wierzyłam, że ta pomoc nadejdzie”. Tuż potem pojawia się stłumione hukiem fal, urwane, podobne do rozpaczliwego krzyku ginącego w cierpieniu ptaka: „Mayday! Mayday!”.

Przeskok od przyjemnych skojarzeń szumu morza do konkretnej, traumatycznej sytuacji, przechowywanej w indywidualnej pamięci, to niezaprzeczalnie znakomite otwarcie. Mocne i odważne zawiązanie akcji od punktu krytycznego. Potem snują się nitki, przyrasta głosów, faktów i okoliczności, lecz w tle – już to wiemy – gaśnie nadzieja na cudowne ocalenie z tankowca „Athenian Venture”.

2. Temat

Od kłębka do nitek. Z Amsterdamu do Nowego Jorku. Z rodzinnego szczęścia w sieroctwo. Powoli poznajemy ciąg detali, drobnych faktów, które składają się na historię zdarzenia. Można ją streścić w kilku zdaniach: w nocy z 22 na 23 kwietnia 1988 roku, około 800 mil na południowy wschód od Nowej Szkocji, gdy na Północnym Atlantyku szalał sztorm o sile 10 stopni w skali Beauforta, tankowiec „Athenian Venture” przełamuje się na pół i płonie. Pomoc nadchodzi z dużym opóźnieniem, gdyż na skutek przerwania sygnału mayday nie udaje się ustalić nazwy i pozycji statku. Następnego dnia wyłowiono tylko ciało starszego mechanika, a wraz z nim dziennik maszynowy. „Jak sądzę nie było to dzieło przypadku, że wyskoczył właśnie z dziennikiem. Zapewne liczył na to, że może przeżyje, a jeżeli nie przeżyje to ten dziennik (…) będzie stanowił dowód w sprawie, w tym dochodzeniu, co się na tym statku rzeczywiście działo”. To jedyna ofiara katastrofy, która została pochowana na cmentarzu. Inni – 23 polskich marynarzy i żony pięciu z nich – zatonęli w Oceanie Atlantyckim. Do dziś nikt nie poniósł odpowiedzialności prawnej za zdarzenie, choć wiele świadczy o tym, że techniczna kondycja statku nie była najlepsza i zdecydowanie rozmijała się z jego „certyfikatami dzielności morskiej”. Wyciszenie sprawy spotęgowało ból rodzin, lecz ostatecznie minęło już tyle lat, więc dlaczego Agnieszka Czyżewska – Jacquemet podejmuje przedawniony temat? „Mogę zapalić znicz na plaży – mówi główna bohaterka, która w wieku piętnastu lat straciła obydwoje rodziców –  mogę uświadomić ludziom, że była taka katastrofa. (…) Przedawnienie osobiste i pokoleniowe nie jest możliwe”. Nagła śmierć bliskich członków rodziny wywołuje szok i reakcje obronne. Zwykle mamy ustalone rytuały, które pozwalają oswoić stratę. Gdy jednak nie ma pogrzebu, grobu, pomocy psychologicznej, a z rozpaczy umiera inna ukochana osoba, zaczyna się snuć nieutulona tęsknota, wraz z nią samotność. Liczba ofiar tej katastrofy drastycznie wzrasta, rozciąga się na dzieci i wnuki. Co może przynieść ukojenie żyjącym? Tak postawione pytanie szybko znosi argument przedawnienia, uwspółcześnia temat i na pierwszy plan stawia miłość córki do rodziców, którzy „ciągle płyną” i powracają w pamięci.

Usłyszałam w tym reportażu pamięć, która woła głośnym, nieprzerwanym dźwiękiem mayday! mayday!.

To przede wszystkim opowieść o sile człowieka w sytuacji układania na nowo jego rozpadniętego świata.

Zdj. udostępnione przez Olgę Krasoń

3. Narracja

Autorka reportażu wzięła na siebie trud narracji. Na pewno wiedziała, że konieczna jest spokojna przeciwwaga do ciężaru historii. Jej głos brzmi rzeczowo, jest niemal całkowicie pozbawiony emocji. Jednocześnie porządkuje ciąg zdarzeń, fakty i pytania. Narracja buduje kręgosłup opowieści. Na ile to możliwe odtwarza przebieg sytuacji oraz bliskie i dalsze jej skutki. Rzeczowość i wierność dokumentom to dwa mocne filary. Jako słuchaczka nie miałam szansy zagubić się w  procesie wnioskowania i rozumienia, co uważam za duży atut tego reportażu.

4. Konstrukcja

Pomimo liniowej narracji, faluje atmosfera, a wraz z nią emocje. Każda scena została zbudowana z niezwykłą starannością, natomiast całość spleciona z trzech wiodących głosów. Wypowiedzi specjalisty dr. Włodzimierza Janowskiego przenika szelest przeglądanych kart z akt sprawy. Pięć teczek to żenująco skromna ilość dokumentacji, ale właśnie wtedy „kończył się PRL. Polska powoli otwierała się na świat”.  Słuchając odniosłam wrażenie, że reportaż zyskał rys śledczy. Chce się zrozumieć, dlaczego sprawa zatonięcia ogromnego tankowca „Athenian Venture” nigdy nie znalazła finału w sądzie. Myślę, że reportaż, choć nie wprost, udziela odpowiedzi na to pytanie.

Do wyobraźni przyklejają się detale i skojarzenia, uruchamia się empatia. Zaczynam czuć zapach perfum Smitty, których używała mama, dzielę jej radość z podróży do Nowego Jorku. Nie tylko dlatego, że intensywnie marzę o znalezieniu się choć raz w Central Park, ale głównie z tego powodu, że pamiętam czasy żelaznej kurtyny i wszystkie wynikające stąd ograniczenia. Wiem, jak dolegliwy może być brak bliskiej osoby. Widzę córkę, która przez całe liceum otula się ubraniami tragicznie zmarłej matki. Choć sama nie palę, wyobrażam sobie tatę z tytoniem z Baltony. To nie tylko siła wspomnień, ale również umiejętność ich komponowania. Drży we mnie nadzieja dziecka na powrót rodziców. Rośnie niezgoda na tragedię, która przerywa tak czule i pięknie zapamiętaną, odwzajemnioną miłość rodziców. Budzi się rozpaczliwa bezradność wobec losu. Kto choć raz nie doświadczył rozpaczy i bezsilności? Właśnie, może w tym tkwi uniwersalny wydźwięk reportażu. Sposób opowiedzenia historii sprawił, że przeżycie wydarzeń sprzed trzydziestu lat nadal jest odczuwalne. „Ogromna nadzieja. To się dzieje, to jeszcze jest wszystko odwracalne” – słyszę i potrafię podzielić tamtą wiarę serca. Widzę małe mieszkanie i rozumiem marzenie o większym. Uśmiecham się i kapią mi łzy, gdy wybrzmiewa jasna, świetlista puenta. Ten reportaż pozwala odetchnąć i dba o uśmiech. Dla mnie to niezwykła zaleta.

5. Muzyka

Muzyka towarzyszy mi często jako medium wspierające procesy myślowe, nastroje oraz doznania. W omawianym reportażu pojawia się rzadko, ale zawsze w sposób niezakłócający, lecz wspierający treść. Wierność tej zasadzie wydaje mi się ważna. Na początku reportażu delikatnie pobrzmiewa w tle przypominając stłumiony dźwięk dzwonu, później niknie, aby znów powrócić i dopełnić narrację. Muzyka nigdy nie przeszkadza, nie zagłusza istotnych informacji. Odważniej wchodzi tam, gdzie pojawia się czułość, jak choćby w scenie, w której bohaterka opowiada o zapamiętanych, uzewnętrznionych przejawach miłości rodziców. „Moja mama do taty zwracała się Bodziu (…), a mój tata na moją mamę mówił Haniu, mimo że miała na imię Michalina”. Muzyka płynnie ustępuje miejsca krzykom mew oraz odgłosom odpływającego statku. Po prostu zabiera nas w tę podróż i pomiędzy losy bohaterów. Pojawia się w momentach zagęszczenia emocjonalnego, czasem podnosi temperaturę i czujemy, że narasta zagrożenie, jak w sytuacji odczytywanych listów marynarzy do rodzin. Dzięki muzyce przewijający się dźwięk dzwonu i fal zagarniają nasze emocje, aż brak tchu. „Wszyscy się prawdopodobnie zadusili, ci, którzy zostali pod pokładem” – nie tylko słyszę, lecz współodczuwam.

Muzyka uwypukla rozdźwięk pomiędzy zwyczajnymi, ludzkimi marzeniami, a złowrogim zbiegiem okoliczności, splotem zaniedbań i sił natury, które doprowadziły do katastrofy.

„Nigdy nie było solidnego zbadania sprawy, no, co się rzeczywiście tam mogło zdarzyć, jaka była bezpośrednia przyczyna katastrofy” – to zdanie rysuje konflikt tragiczny pomiędzy interesem armatora, a zrozumiałą potrzebą dotarcia do prawdy. Pozostał moralny Katzenjammer, że podczas wyjaśniania przyczyn i okoliczności katastrofy „szło wszystko nie tak, jak powinno”.

6. Pocztówki

„Z Amsterdamu jeszcze wysłała pocztówki. Osobno do mojej siostry, osobno do mnie, no i popłynęła” – słyszymy w piątej minucie reportażu. Dalsze informacje o pocztówkach zostały świadomie odroczone o kilka kolejnych minut. „A gdy zginęli, dopiero po paru miesiącach przyszły pocztówki z Amsterdamu, dlatego wiem, że byli szczęśliwi. Moja mama pisała na tych pocztówkach, że jest nieprzeciętnie szczęśliwa, że jest z tatą i że płyną do Nowego Jorku”.

Pocztówki jak koło ratunkowe. Zastanowił mnie ten symboliczny, choć przecież prosty gest. Dziś byłyby to prawdopodobnie maile lub smsy. Bez wątpienia reportaż ma prawo przejąć rolę listu w butelce, drążyć sumienia i obnażać fakty, aby maksymalnie zbliżyć słuchaczy do prawdy, wzbogacić ich wnętrze, wyostrzyć wrażliwość.

„Ludzie mnie uratowali” – wyznaje główna bohaterka i opowiada o pokonanych lękach, o dorastaniu wśród harcerzy, wsparciu koleżanek, o indywidualnej walce o siebie i kolejnych splotach wydarzeń. To wszystko nie jest łatwe, lecz po drodze zdarzają się cuda. Nie będę ich opisywać, bo każdy ma prawo do własnego odsłuchu, do czego gorąco zachęcam.

7. Sztuka zapisu

Konstrukcja reportażu trochę przypomina przygotowanie wysublimowanej potrawy, która ma nas, słuchaczy, uwieść smakiem, z tą różnicą, że budulcem są dźwięki. Wśród nich ludzki głos. Zrodziło mi się porównanie z Eintopfspeise, czyli potrawą jednogrankową, w której mieszamy dostępne składniki zachowując proporcje i kolejność. Jeśli nie zachowany, wyjdzie bezkształtna pulpa. Z drugiej strony wyobrażam sobie proces konstrukcji reportażu jako przygotowanie wykwintnego dania. Oto spośród zgromadzonych komponentów dźwiękowych, wybieramy te najbardziej nośne i układamy je gustownie obok siebie. Nie tworzę reportaży, ale ten proces trochę przypomina mi pracę nad wierszem. Nie wszystko jestem w stanie zapisać słowem. Sztuką jest zapisać tak, aby reszta zrodziła się sama i zapisała w świadomości oraz emocjach odbiorcy.

Należy podkreślić dbałość o dotarcie do wielu stron konfliktu i gotowość oddania im głosu. Także do przedstawicieli armatora, właściciela statku, który u schyłku komizmu w Polsce, wobec bliskiej zmiany ustroju mógł i podobno „rządził się bardzo prostymi metodami”.

Reportaż zostawił we mnie niezgodę na działania utrudniające dochodzenie do sprawiedliwości, do obiektywnego i rzeczowego wyjaśnienia tej i innych spraw, które przecież zdarzają się wciąż i mogą dotknąć każdego.

Wsłuchiwanie się w wołanie pamięci uważam za bardzo istotne.

Reportażu posłuchasz tutaj 26.08.2021 Agnieszka Czyżewska-Jacquemet „Ciągle płyną” – Polskie Radio Lublin

 

Autorką recenzji jest Jadwiga (Jagoda) Graboś, absolwentka filologii germańskiej (1998) i prawa (2001) na UMCS w Lublinie, a także podyplomowych Studiów Literacko-Artystycznych (2019) na UJ w Krakowie. Na stałe mieszka i pracuje w Lublinie. Pisze wiersze, prozę i teksty piosenek. Publikowała w Kwartalniku „Akcent”, Wydawnictwie j, „Czasie Literatury”, „Magazynie Malkontenty”, Babińcu Literackim, na portalu „Emultipoetry” oraz w antologiach: „SLApidarium”, „Następni”, „111. Antologia Babińca Literackiego (2016-2019)”, „Wiersze na murach – Antologia 2010-2020”, „Odwrócona strefa” (2021). Stypendystka Prezydenta Miasta Lublin (2019). Autorka dwóch tomów poetyckich: „Lekcje rozróżniania” (2019) i „Przeprowadzki” (2022).

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.