„Lubię kiedy to, co robię, jest nowe” – rozmowa z Mariuszem Kamińskim

„Lubię odkrywać, lubię jeśli to, co robię, jest nowe przynajmniej dla mnie. Staram się też tą moją ciekawość przekazać słuchaczom. Bez ciekawości nie ma reportażu historycznego”  – rozmowa z Mariuszem Kamińskim autorem audiodokumentów historycznych.

Zaczynamy?

To może zacznę od tego, że dźwięki w mojej głowie się nie zachowały, ale pamiętam ważne zdjęcie komunii z 1977 roku. Dostałem od chrzestnej w prezencie magnetofon i mikrofon. Pamiętam, że biegałem z tym mikrofonem i nagrywałem różne rzeczy. Ale taśm nie mam. Pewnie nagrania skasowałem. I drugie zdjęcie, tym razem z komunii mojej kuzynki. Widać na nim, jak siedzimy na sofie we trójkę. Jestem w środku i na kolanach trzymam radio. Takie dwie historie związane z radiem, nie ma w nich dźwięku, ale utrwaliły się w mojej głowie. Miałem wtedy siedem, może osiem lat, nie marzyłem, żeby zostać dziennikarzem. Takie myśli pojawiły się w połowie lat 80. Ale to też nie były jeszcze reportaże, lecz zainteresowanie muzyką. Słuchało się wtedy Listy Przebojów Programu Trzeciego. U mnie nie było dobrego zasięgu, więc   przebojów słuchałem w remizie strażackiej, do której miałem klucz, albo w samochodzie taty, gdzie było radio safari, które dobrze odbierało. To było dla mnie duże wyzwanie szczególnie w zimie, kiedy siedziałem w zimnym garażu, w zimnym samochodzie i słuchałem listy przebojów. Potem w szkole średniej do naszej klasy przyszedł człowiek, który opowiedział nam o audycjach Tomasza Beksińskiego. Zafascynowałem się nim i po nocach słuchałem jego audycji przez wiele lat. Wtedy pomyślałem po raz pierwszy o radiu tak na poważnie. Chciałem zająć się prezentowaniem muzyki. I po części zrealizowałem ten zamiar, bo na początku lat 90. poszedłem do radia akademickiego i z kolegą prowadziłem program muzyczny. Radio akademickie miało spore znaczenie, bo później, gdy byłem już w studium dziennikarstwa KUL w ramach obowiązkowych praktyk studenckich wróciłem do tej rozgłośni. Trafiłem do redakcji, która nazywała się Centrum Wydarzeń, gdzie można było robić krótkie dźwięki, jakieś sondy czy wstawki programowe na dany temat. Mogłem wyruszyć w miasto i nagrywać. To, co robiłem, trudno nazwać reportażami. Pamiętam, że wtedy próbowałem się dowiedzieć, co stało się z pomnikiem wdzięczności Armii Radzieckiej, który stał na placu Litewskim w Lublinie. To był żołnierz, który trzymał przed sobą flagę. Mieszkańcy miasta nazywali ten pomnik „dwaj cziasy”, bo ręka żołnierza wyciągnięta była tak, jakby chciał zabrać komuś zegarek. Tropiłem historię pomnika i w końcu w Muzeum Socrealizmu w Kozłówce dowiedziałem się, że został przetopiony. W radiu akademickim z tych moich poszukiwań skleiłem 6 czy 7 minut. To był pierwszy zwiastun, pierwsza jaskółka, która pokazała, że mogę robić nieco dłuższe formy.

W twojej opowieści dostrzegam dwa bardzo ważne elementy, istotne w pracy reportażysty radiowego. Po pierwsze dbałość o jakość dźwięku, marzłeś w samochodzie, aby dobrze usłyszeć. Po drugie dociekliwość, co się stało z pomnikiem i dlaczego. Nawet, jeśli wtedy w radiu akademickim to nie był reportaż, to wystarczy jeszcze chwila, a będzie to reportaż w Polskim Radiu Lublin, do którego trafiłeś w 1998 roku i zostałeś. Wybrałeś audiodokument historyczny.

Myślę, że ta historia była we mnie od zawsze. Zwróć uwagę, że opowieść o pomniku też dotyczy historii. Czy później „Punkty osobliwe”, czyli  jeden z pierwszych reportaży w Polskim Radio Lublin. Bohater Tomasz Pietrasiewicz,  dyrektor ośrodka „Brama Grodzka, Teatr NN”, opowiada  równolegle o fizyce, bo jest z wyksztalcenia fizykiem, o teatrze, bo jest reżyserem teatralnym, ale także o Bramie Grodzkiej i o obozie na Majdanku, obok którego się wychował. Tworzy w ten sposób wielowarstwowe symbole znaczeniowe, głęboko osadzone w historii miejsca. Ale tak naprawdę przygoda z dokumentem historycznym zaczęła się w 2007 roku, kiedy w Radiu Lublin pojawiła się audycja „Historia bez patyny”. To był chyba pomysł Marzeny Lewandowskiej i Magdaleny Grydniewskiej, ja dołączyłem do ekipy. Generalnie to nie były reportaże tylko programy publicystyczne, które składały się z kilku- lub kilkunastu dźwięków na dany temat, na przykład powstanie styczniowe na Lubelszczyźnie. Zacząłem się w to wdrażać i przygotowywać reportaże, bo uważałem, że te audycje składające się z osobnych materiałów trafią do archiwum i tam już zostaną. Natomiast reportaż jako uniwersalną opowieść o wydarzeniu czy o człowieku można będzie powtórzyć. Nawet jeśli robiłem magazyny ułożone ze wstawek, to robiłem je tak, aby po usunięciu wstawek muzycznych i moich zapowiedzi można było wszystko połączyć w jedną całość, w jedną opowieść. Później to się bardzo przydało, czy w czasach pandemii czy też gdy trzeba było przypomnieć jakąś historię. Wystarczyło tylko usunąć muzykę i moje zapowiedzi i był reportaż.

A czy zauważyłeś jakieś różnice między myśleniem wstawką publicystyczną a myśleniem opowieścią dokumentalną?

Dla mnie zarówno w publicystyce, jak i w reportażu liczyły się emocje ludzkie, wrażliwość człowieka, jego opowieść. Reportaż jednak jest trudniejszy, bo trzeba się napracować, aby osiągnąć spójną całość, odnaleźć myśl przewodnią. I to chyba ta różnica. Gdy przygotowuje wstawkę, czuję, że jako autor umywam ręce, zawieram w niej po prostu informacje. Natomiast jako autor reportażu muszę pomyśleć jak zacząć, aby słuchacz został przy odbiorniku przez kolejne minuty. Potem tak konstruować opowieść, aby go wciągnęła.

Czyli mówisz o myśleniu dramaturgicznym, o świadomym prowadzeniu wątków i  budowaniu napięcia, o opowieści, która prowadzi do uniwersalnej pointy.

A to nie zawsze się, niestety, udaje w moich audycjach, bo często bohaterowie, których nagrywam, są świadkami historii. Świetnie pamiętają jakieś wydarzenie, ale niekoniecznie wyciągają z niego wnioski, kończą pointą. To jest dla mnie ogromne szczęście, kiedy ktoś coś takiego potrafi i to opowie.

Jako autor potrafisz jednak prowokować takie sytuacje, które podsumowują historię w sposób uniwersalny. Doskonale pamiętam twój audiodokument „Margita”, w którym w ostatniej scenie pan Stanisław, potomek ludzi, którzy uratowali słowacką Żydówkę, przyjmuje w swoim domu jej syna. I nagle słowa „Kto uratował jedno życie, uratował cały świat” przestają być tylko sentencją z medalu. Dostają ciało i duszę.

Akurat w tym reportażu cierpliwie zaczekałem na tę pointę. To opowieść o słowackiej Żydówce, która przez rok ukrywała się na Lubelszczyźnie w powiecie puławskim w Końskowoli. W tej historii cały czas szukamy jej śladów, tropimy jej losy, także na Słowacji, gdzie mieszka siostra Margity. W trakcie tych poszukiwań pojawiła się informacja, że uruchomiona została procedura starania się o medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata dla rodziny pana Stanisława. Okazało się też, że na to wręczenie medalu przyjedzie syn Margity z Izraela. Ten syn spotkał się z panem Stanisławem w Ośrodku Brama Grodzka w trakcie uroczystości wręczania medalu. Pan Stanisław zaprosił go do Końskowoli i tam, w jego domu widać było, że pojawiła się między nimi nić porozumienia.

I te emocja pięknie słychać w ich rozmowie o kolejnych pokoleniach, które zaistniały tylko dlatego, że Margita przeżyła. W dokumencie historycznym skupionym na faktach bardzo trudno jest o te emocje, ty jednak to potrafisz. Tak samo, jak potrafisz opowiadać dźwiękiem. W Margicie pojawiły się nawet elementy słuchowiska, które przeniosły nas w czasy drugiej wojny światowej.

Nie wiedziałem, jak oddać klimat ukrywania się Margity w stodole. Chodziło mi też o moment pożegnania z panem Stanisławem, który był wtedy małym dzieckiem, 10 lat młodszym od Margity. Ona go pokochała jak brata, a on ją jak siostrę.  Wpadłem więc na pomysł, aby wprowadzić elementy słuchowiskowe. Nie jest to oczywiście teatr Polskiego Radia, gdzie są duże możliwości i doskonali aktorzy. Zrobiłem to ręczną robotą, angażując do tego rodzinę. Moja córka została 10-letnim Stasiem, a moja żona Margitą. Pożegnanie między nimi miało miejsce zimą, a ja to nagrywałem w środku lata. Długo szukałem miejsca bez letniego tła dźwiękowego, w końcu pojechaliśmy do nieczynnej szkoły. Zaczynamy nagrywać scenę zimową, a tu nagle słychać zupełnie letnią  muchę bzzzzz… Powtarzaliśmy te sceny w nieskończoność, ale udało się. Wykorzystałem też naturalne dźwięki, na przykład bardzo skrzypiące drzwi stodoły, siano i słomę. W tej stodole rejestrowaliśmy sceny ukrywania się Margity, rozmowy ze Stasiem, podczas której ona mówi po słowacku, on po polsku, i czuje się ten strach, że Niemcy zaraz mogą się pojawić.

Sceny słuchowiskowe to jednak zabieg wyjątkowy, powiedz z czego korzystasz na co dzień. Mnie przychodzą do głowy radiowe archiwa rozgłośni.

Są też dźwięki archiwalne Polskiego Radia, niektóre dostępne na płytach. Można też wykorzystywać YouTube. W „Margicie” starałem się pokazać szerszy kontekst, jak Żydzi byli wywożeni ze Słowacji do Polski, do Generalnego Gubernatorstwa. Wówczas na Słowacji rządził ksiądz Tiso i Hlinkova Garda, która pomagała Niemcom w deportacji słowackich Żydów. Okazuje się, że w Internecie są dostępne przemówienia księdza Tiso, są pieśni Hlinkovej Gardy. Kolega Krzysztof Faron świetnie przeczytał tekst, który napisałem. Z tego powstała skondensowana czterominutowa scenka, przybliżająca słuchaczowi te deportacje. No i jeszcze miałem muzykę z lat 40. Zawsze staram się dobierać dźwięki z tamtych czasów, kiedy coś się wydarzyło. Chyba w roku 2000 przygotowywałem reportaż „Bitwa pod Komarowem”, i mi zarzucano, że użyłem nie takich karabinów w efektach. Nauczony tym przykładem później już bardzo uważałem, żeby to była taka broń czy taki sprzęt, który autentycznie funkcjonował w epoce. Kiedyś długo szukałem efektu samolotu junkers 88, bo o nim jest mowa w audycji, więc musiał to być ten samolot, żeby nikt nie mówił, że redaktor się jednak myli.

Mrówcza robota, duży szacunek dla ciebie. A grupy rekonstrukcyjne, korzystasz z nich?

Różnie to bywa, kiedyś przy reportażu o dwóch żołnierzach wyklętych aresztowanych w 1952 roku, tak. W dokumentacji aresztowania pojawiał się opis scen, w których zostali oni otoczeni we wsi w lesie. Zaangażowałem do tego grupę rekonstrukcyjną. Kolega napisał scenariusz na podstawie dokumentów Urzędu Bezpieczeństwa. Rozdałem im  kartki ze scenariuszem, a oni zorganizowali zbiórkę, mieli oryginalna ciężarówkę, strzelali z karabinów. Tak się po prostu ratowałem. Czasem różnie to wychodzi, bo rekonstruktorzy nie są zawodowymi aktorami, ale zdarza się że trzeba ten środek wykorzystać, aby przybliżyć słuchaczom, jak to mogło wyglądać.

Czyli środków radiowego wyrazu w audiodokumencie historycznym może być bardzo wiele. To nie jest tak, że jesteśmy skazani na ludzki głos i muzyczną falbankę.

No, ale jeśli jest to świadek historii, który znakomicie opowiada, to czemu mu nie zaufać? Sam głos może poruszyć, rozbudzić wyobraźnię.  A scenki, owszem są ciekawe, ale niekoniecznie muszą się zdarzyć. Miałem taki przypadek. Przyszedł znajomy do radia i powiedział, że dzisiaj przyjdzie do mnie pani, która przeżyła głód w trakcie oblężenia Leningradu podczas wojny.  Nie miałem czasu się przygotować. Pani pojawiła się po półgodzinie. Usiedliśmy trochę niefortunnie niedaleko radiowej klatki schodowej, po której obcasami tupały koleżanki. Historie jednak udało się nagrać, a ona opowiadała w fascynujący sposób o dramacie ludzkim, który jej się przytrafił. Oprócz tego głosu jedyne, co mi się udało znaleźć, to rosyjskie pieśni i wiatr. Najbardziej jednak przykuwał uwagę jej monolog, jej głos. Pozostałe elementy to były dodatki.

Ludzki głos wszystko zmienia, to jednak największa siła naszych opowieści i nie myślę tutaj tylko o jego warstwie informacyjnej, ale także o barwie, melodii, prozodii. Powiedz, dlaczego według ciebie warto wracać do historii i dociekać co się wydarzyło?

Przede wszystkim to ja się chcę dowiedzieć, co się stało. I chcę moją ciekawość przekazać słuchaczom, żeby i oni dowiedzieli się o tym. Może jest to jakieś ostrzeżenia na przyszłość, żeby to, co było złe, ponownie się nie wydarzyło. Może też chodzi o to, aby pokazać ludzi, którym to się zdarzyło, że byli tacy. Dużą satysfakcję daje mi wdzięczność ludzi. Ktoś na Facebooku ostatnio napisał pod jednym z moich postów, że to jest nieznana historia z naszego regionu, którą warto dzisiaj przypominać. I to jest też argument za tym, aby robić te audycje. Później z takich audycji czerpią historycy. Od osób, które są bohaterami takiego reportażu. Zdarzyło mi się, że jeden z historyków IPN Marcin Dąbrowski niedawno pisał o zamieszkach ulicznych, które miały miejsce w Kraśniku w 1959 roku, po tym jak władza nie zgodziła się na budowę kościoła. W 2008 r. udało mi się dotrzeć do uczestników tych walk ulicznych, którzy jeszcze żyli, a teraz już ich nie ma wśród nas. Marcin Dąbrowski zwrócił się do mnie z prośbą o udostępnienie tych materiałów, aby mógł je wykorzystać w swojej książce. To też jest dowód na to, że warto robić takie audycje po to, aby potem ktoś inny poniósł je dalej, w inny sposób. Podobnie było też z historią Marca ‘68 i wydarzeniami, które miały miejsce w lubelskim miasteczku akademickim. Płyta z moim reportażem została dołączona do książki na ten temat.

Jak do ciebie przychodzą te historie?

Bardzo różnie. Czasami bywa tak, że podczas przygotowywania jednego reportażu pojawia się w opowieściach świadków historii, regionalistów, historyków kolejny temat. A czasem coś samo przychodzi, bo po tylu latach pracy przy reportażach historycznych mam różne źródła informacji, czyli kolegów, przyjaciół, znajomych, którzy podpowiadają mi, że jest taki i taki temat wart realizacji. Wtedy umawiamy się i realizujemy. Sam też szukam i wtedy staram się odkrywać nowe historie, żeby to nie były wydarzenia, które są opisane w wielu miejscach, o których dużo już wiadomo. Lubię odkrywać, lubię jeśli to, co robię, jest nowe przynajmniej dla mnie, bo oczywiście może się zdarzyć, że wydarzenia zostały już opisane i zbadane 20 lat temu, tylko ja o tym nie wiem.

W tym roku otrzymałeś statuetkę Melchiora za najlepszy reportaż radiowy roku. Paradoksalnie, nie jest to audiodokument historyczny…

Ale punktem wyjście był reportaż historyczny. Kiedyś na korytarzu zaczepił mnie kolega redakcyjny Wojciech Brakowiecki, który powiedział mi, że ma znajomego, który przejeżdża do pewnej wsi, w okolicach Parczewa, i tam mieszka marynarz, który służył na ORP „Błyskawica”. Pojechałem tam, ugościł mnie znajomy kolegi Daniel Dziewit. I wtedy nagrałem audycję, okazało się, że marynarz pływał na „Błyskawicy”, ale w połowie lat 60. Za jakiś czas Daniel zadzwonił do mnie i powiedział, że ma drugiego bohatera, który mieszka w innej wsi, ale to nie temat na reportaż historyczny. Pan bowiem ma nietypowe zajęcie – orze ogródki przydomowe koniem i tradycyjnym pługiem. Wydawało mi się, że to temat ekologiczny, ale gdzie tu głębsza historia? Daniel jednak wspomniał, że ów człowiek przeżył ogromną tragedię i absolutnie warto go nagrać. No i pojechałem.

I faktycznie powstała opowieść o dramacie człowieka i społeczności, która mu towarzyszy. Tak jednak prowadzisz opowieść, że do samego końca nie wiemy, co się wydarzyło. Dlaczego zdecydowałeś się na ten zabieg dramaturgiczny?

Po latach zajmowania się historią i śledzeniem faktów postanowiłem pobawić się konwencją i pomieszać wątki. Jest jeden wątek rolniczy i drugi – osobisty, postanowiłem tak je ułożyć, aby bardzo długo nikt nie domyślał się, co pana Józefa spotkało. Chodziło o to, aby słuchający mogli przyjrzeć się życiu bohatera, abyśmy mogli dowiedzieć się, jak wyglądały jego relacje z żoną, jak ją zapamiętali znajomi i rodzina.

Zanurzamy się powoli w tej społeczności, poznajemy jej obyczaje, zaczynamy rozumieć mechanizmy. Opowieść o oraniu ogródków staje się powoli metaforą ludzkiego losu, także dzięki przebogatej warstwie brzmieniowej.

Zastanawiałem się, czy w ogóle wykorzystać tu jakąś muzykę. Jakiś czas biłem się z myślami i stwierdziłem, że jednak nie. Sam otaczający nas dźwięk był muzyką. W trakcie nagrania dużo się działo, dźwięki same przychodziły do mnie. Te opowieści w ogródkach, rżenie konia, odgłosy pługa, wozu, kopyt, śpiew matki głównego bohatera, domowa krzątanina. To wszystko samo się nagrywało, była tylko kwestia ułożenia tych dźwięków w konstrukcję.

I ta konstrukcja całkiem nieźle ci wyszła, bo mamy wrażenie, że przed naszymi uszami i oczami przesuwają się obrazy.

Dzisiaj zaczyna być modne równoczesne nagrywanie i filmowanie. Sam tak robię, że na Facebooka wrzucam zdjęcia i można zobaczyć bohatera reportażu. Teraz jak przygotowywałem reportaż o dwóch Żydówkach, które albo zostały wyrzucone z transportu, albo same wyskoczyły i zginęły przy wyskoku, też zamieściłem zdjęcie pana, który opowiedział tę historię. Można zobaczyć go, jak rozkłada ręce, tak jakby pokazywał –  odtąd dotąd może być gdzieś grób tej Żydówki. Pokazuje to, czego w reportażu nie usłyszymy.

Czyli oko z uchem walczyć nie muszą, lecz mogą być komplementarne.

To chyba największa wartość, żeby robić tak, aby wszystko się uzupełniało. Tak, jak w przypadku Margity, że wrócę jeszcze na moment do tego reportażu. Słuchacz  usłyszał, jak medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata był wręczany i później pojechaliśmy w miejsce, w którym Żydzi byli rozstrzeliwani, i tam zrobiłem zdjęcie jak pan Stanisław i syn Margity idą trzymając się za ręce. Tego nie przekażę w żaden sposób w reportażu dźwiękowym, a takie zdjęcie pokazuje, jaka się relacja między nimi pojawiła. Często robię tak, choć to niewygodne, mam słuchawki na uszach, trzymam mikrofon, rozmawiam i równocześnie robię smartfonem zdjęcie. To może być po prostu uzupełnieniem audycji.

Mariusz Kamiński – dziennikarz radiowy, absolwent socjologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej i Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa KUL. Od blisko 25 lat związany jest z Redakcją Reportażu Polskiego Radia Lublin. Jest nie tylko autorem ale również realizatorem swoich reportaży. Zdecydowana większość jego prac to audycje poświęcone historii. Jakość jego pracy doceniają zawodowi historycy wykorzystując jego reportaże jako  źródłowy materiał badawczy.

Jako reportażysta Mariusz Kamiński  jest laureatem wielu nagród, wyróżnień i nominacji. Kilkakrotnie był nagradzany w konkursie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Instytutu Pamięci Narodowej, otrzymał też Grand Prix Prezesa Polskiego Radia. W 2019 roku otrzymał tytuł Radiowego Reportażysty Roku i statuetkę Melchiora. W 2022 roku reportaż „Nasz sąsiad Bosman” otrzymał drugą nagrodę w konkursie „Bałtyk”, dokument „Obraza Obrazu” został uhonorowany Grand Prix Festiwalu NNW,   a audycja „To ostatnie takie trio” zdobyła nagrodę „Audionomia Sound Design”  oraz tytuł najlepszego reportaż roku i statuetkę Melchiora w konkursie Polskiego Radia.

 

Nasze teksty powstają dzięki wsparciu Patronów. Chcesz nam pomóc? Zajrzyj tutaj.

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.