Sceny słuchowiskowe to jednak zabieg wyjątkowy, powiedz z czego korzystasz na co dzień. Mnie przychodzą do głowy radiowe archiwa rozgłośni.
Są też dźwięki archiwalne Polskiego Radia, niektóre dostępne na płytach. Można też wykorzystywać YouTube. W „Margicie” starałem się pokazać szerszy kontekst, jak Żydzi byli wywożeni ze Słowacji do Polski, do Generalnego Gubernatorstwa. Wówczas na Słowacji rządził ksiądz Tiso i Hlinkova Garda, która pomagała Niemcom w deportacji słowackich Żydów. Okazuje się, że w Internecie są dostępne przemówienia księdza Tiso, są pieśni Hlinkovej Gardy. Kolega Krzysztof Faron świetnie przeczytał tekst, który napisałem. Z tego powstała skondensowana czterominutowa scenka, przybliżająca słuchaczowi te deportacje. No i jeszcze miałem muzykę z lat 40. Zawsze staram się dobierać dźwięki z tamtych czasów, kiedy coś się wydarzyło. Chyba w roku 2000 przygotowywałem reportaż „Bitwa pod Komarowem”, i mi zarzucano, że użyłem nie takich karabinów w efektach. Nauczony tym przykładem później już bardzo uważałem, żeby to była taka broń czy taki sprzęt, który autentycznie funkcjonował w epoce. Kiedyś długo szukałem efektu samolotu junkers 88, bo o nim jest mowa w audycji, więc musiał to być ten samolot, żeby nikt nie mówił, że redaktor się jednak myli.
Mrówcza robota, duży szacunek dla ciebie. A grupy rekonstrukcyjne, korzystasz z nich?
Różnie to bywa, kiedyś przy reportażu o dwóch żołnierzach wyklętych aresztowanych w 1952 roku, tak. W dokumentacji aresztowania pojawiał się opis scen, w których zostali oni otoczeni we wsi w lesie. Zaangażowałem do tego grupę rekonstrukcyjną. Kolega napisał scenariusz na podstawie dokumentów Urzędu Bezpieczeństwa. Rozdałem im kartki ze scenariuszem, a oni zorganizowali zbiórkę, mieli oryginalna ciężarówkę, strzelali z karabinów. Tak się po prostu ratowałem. Czasem różnie to wychodzi, bo rekonstruktorzy nie są zawodowymi aktorami, ale zdarza się że trzeba ten środek wykorzystać, aby przybliżyć słuchaczom, jak to mogło wyglądać.
Czyli środków radiowego wyrazu w audiodokumencie historycznym może być bardzo wiele. To nie jest tak, że jesteśmy skazani na ludzki głos i muzyczną falbankę.
No, ale jeśli jest to świadek historii, który znakomicie opowiada, to czemu mu nie zaufać? Sam głos może poruszyć, rozbudzić wyobraźnię. A scenki, owszem są ciekawe, ale niekoniecznie muszą się zdarzyć. Miałem taki przypadek. Przyszedł znajomy do radia i powiedział, że dzisiaj przyjdzie do mnie pani, która przeżyła głód w trakcie oblężenia Leningradu podczas wojny. Nie miałem czasu się przygotować. Pani pojawiła się po półgodzinie. Usiedliśmy trochę niefortunnie niedaleko radiowej klatki schodowej, po której obcasami tupały koleżanki. Historie jednak udało się nagrać, a ona opowiadała w fascynujący sposób o dramacie ludzkim, który jej się przytrafił. Oprócz tego głosu jedyne, co mi się udało znaleźć, to rosyjskie pieśni i wiatr. Najbardziej jednak przykuwał uwagę jej monolog, jej głos. Pozostałe elementy to były dodatki.
Ludzki głos wszystko zmienia, to jednak największa siła naszych opowieści i nie myślę tutaj tylko o jego warstwie informacyjnej, ale także o barwie, melodii, prozodii. Powiedz, dlaczego według ciebie warto wracać do historii i dociekać co się wydarzyło?
Przede wszystkim to ja się chcę dowiedzieć, co się stało. I chcę moją ciekawość przekazać słuchaczom, żeby i oni dowiedzieli się o tym. Może jest to jakieś ostrzeżenia na przyszłość, żeby to, co było złe, ponownie się nie wydarzyło. Może też chodzi o to, aby pokazać ludzi, którym to się zdarzyło, że byli tacy. Dużą satysfakcję daje mi wdzięczność ludzi. Ktoś na Facebooku ostatnio napisał pod jednym z moich postów, że to jest nieznana historia z naszego regionu, którą warto dzisiaj przypominać. I to jest też argument za tym, aby robić te audycje. Później z takich audycji czerpią historycy. Od osób, które są bohaterami takiego reportażu. Zdarzyło mi się, że jeden z historyków IPN Marcin Dąbrowski niedawno pisał o zamieszkach ulicznych, które miały miejsce w Kraśniku w 1959 roku, po tym jak władza nie zgodziła się na budowę kościoła. W 2008 r. udało mi się dotrzeć do uczestników tych walk ulicznych, którzy jeszcze żyli, a teraz już ich nie ma wśród nas. Marcin Dąbrowski zwrócił się do mnie z prośbą o udostępnienie tych materiałów, aby mógł je wykorzystać w swojej książce. To też jest dowód na to, że warto robić takie audycje po to, aby potem ktoś inny poniósł je dalej, w inny sposób. Podobnie było też z historią Marca ‘68 i wydarzeniami, które miały miejsce w lubelskim miasteczku akademickim. Płyta z moim reportażem została dołączona do książki na ten temat.