Radia uczyłam się w biegu - rozmowa z Kathariną Smets. Pięknie opowiedziane ludzkie historie zawsze znajdą swoje miejsce czy to w radiu, czy w podcastach, czy na kasetach…

Raz dwa trzy.. raz dwa trzy… Zdecydowałaś że będziemy rozmawiać po polsku…

To było tak. Moi polscy dziadkowie po prostu lubili opowiadać. Dziadek o polskiej historii, babcia interesowała się archeologią, więc to były mity greckie i baśnie. Gdy byłam u dziadków, wdrapywałam się rano do łóżka babci, a ona wtedy mi czytała. Widywaliśmy się dwa, trzy razy do roku, ale na dłuższy czas i oni zawsze mnie pilnowali, abym dobrze mówiła po polsku. Teraz pewnie byliby dumni, że potrafię w tym języku się wysłowić w sposób dość zrozumiały. Dziadek był wykładowcą, uwielbiał monologować przy kuchennym stole. Fascynowała mnie nie tylko historia, ale i jego głos, którym ją opowiadał. Słuchając dziadka zrozumiałam, że intonacja i barwa mają ogromne znaczenie przy opowiadaniu żartów, anegdot, historii. To są te moje początki. Wtedy zdałam sobie sprawę, że aby mnie słuchano, potrzebuję po pierwsze –  dobrej historii, po drugie muszę ją w interesujący sposób opowiedzieć, a po trzecie potrzebuję pointy. Bez tego nie mam szans dorównać swojej rodzinie.

Czyli sztuki opowiadania nauczyłaś się u dziadków w kuchni?

Absolutnie. Zawsze czułam, że nie mogę opowiadać byle jak, że muszę mieć pointę. I to mi weszło w krew. Bardzo wcześnie zdecydowałam, że chcę pracować w jakiejś dziedzinie związanej z głosem i z opowiadaniem. W Leuven, gdzie mieszkałam, było lokalne radio, więc wymyśliłam sobie, że jeśli zostanę tam reporterem to będę mogła zrealizować swoje plany. Uważałam, że w radiu zostanę i reżyserem, i aktorem dźwiękowym, że dzięki radiu zbuduję własny świat. Zaczęłam więc robić bardzo nieciekawe, krótkie reportaże dla tej rozgłośni w Leuven , zaczęłam też słuchać innych. Dotarłam do prac Falling Tree, poznałam Edwina Brysa (wybitny belgijski reportażysta patron Audionomii). Usłyszałam te wszystkie historie, które mają muzykę, wiele głosów, odrębną rzeczywistość. Powoli odkrywałam to, kim chciałabym zostać.

Byłaś więc samoukiem…

Całkiem tak było… Od 2007 roku pracowałam w VRT jako reporterka (flamandzkojęzyczna rozgłośnia radia belgijskiego).  Nie mam jednak żadnego dziennikarskiego wykształcenia. Jestem po filologii i po filozofii. Radia uczyłam się po prostu w biegu. Dopytywałam się realizatorów dźwięku, jak nagrywać, jak montować. Dopiero kiedy dostałam się do EBU Master School, zdałam sobie sprawę, że można używać różnych mikrofonów albo że w otaczającej rzeczywistości może kryć się metafora albo większa historia. Dotarło do mnie, że indywidualne opowieści mogą mieć uniwersalny wymiar, że wpisują się w to, jak dzieje się świat i każdy ze słuchających może się w nich odnaleźć. To chyba to najbardziej mnie pociąga w dokumencie.

Czy pracując nad audiodokumentem, starasz się wiedzieć jak najwięcej o swoich bohaterach, czy ufasz swojej intuicji?

Wydaje mi się, że stosuję te obydwie metody. Jeśli współpracuję z researcherami, którzy dzwonią do różnych osób, zadają im pytania i sprawdzają jaki potencjał ma historia – to bardzo dużo wiem. Wtedy, kiedy jadę na spotkanie, to i moi bohaterowie, i ja wiemy o czym będziemy rozmawiać, do jakiej pointy dążymy. Są jednak takie sytuacje, w których wiem, że muszę coś nagrać. Po prostu czuję, że to jest ważne. Dopiero później układa się cały storytelling, pojawia się znaczenie i morał.

My najczęściej jako reportażyści robimy wszystko sami i research, i nagranie, i montaż, a nawet finalną realizację…

Przyznam się, że siedemdziesiąt procent moich prac tak właśnie powstawało i grałam sama te wszystkie role. Dopiero od ostatnich trzech lat, wraz z rozwojem podcastingu i serializacji w Belgii, ludzie zdali sobie sprawę, że jedna osoba wszystkiego nie da rady zrobić. Powstały więc zespoły producenckie złożone z trzech czy czterech osób, które pracują razem. Ja też przeszłam na ten system, ale już jako wolny strzelec, niezależna producentka. Odeszłam z VRT, bo były ogromne oszczędności i cięcia budżetowe. Już nie było w radiu miejsca na duże formy opowiadania audio. Zajęłam się więc podcastem i w tym samym czasie zaczęłam pracować w teatrze. Na scenie robię rodzaj dźwiękowych performancem używając całej wiedzy, którą zdobyłam w radiu. Teraz stoję jedną nogą w teatrze, a drugą w podcastingu.

Podcast jest jednak przeciwieństwem scenicznego wykorzystania dźwięku. Niewiele łączy go z filmem audialnym…

Niestety tak to teraz jest. Jednak w latach 2014/2015 i wcześniej to było dość eksperymentalne miejsce. Całą twórczość Falling Tree znałam jako podcasty. Podcast był dla mnie miejscem artystycznej wolności. Potem przyszedł ten “podcast boom” i pojawiły się gadające głowy. Teraz 98% podcastowych produkcji tak wygląda niestety.

Jaka jest, twoim zdaniem, przyczyna tej zmiany?

Oczywiście pieniądze… To zaczęło się od głośnej amerykańskiej produkcji – „Serial” Sarah Koenig .  To ona upowszechniła seryjne opowiadanie dźwiękiem. Dobry storytelling, dużo gadania, trochę reportażu… i ogromy sukces. Odkryliśmy, że jest w Internecie coś takiego jak podcast opowiadany głosem. Większe firmy zorientowały się natychmiast, że może jest w podcastingu jakiś pieniądz do zarobienia. Ludzie lubią tego słuchać, bo można to włączyć kiedy się chce: w samochodzie, w pociągu, w trakcie biegania… a radio było takie staromodne.

Czyli, według ciebie, chęć szybkiego zarobku zepsuła podcasting?

Tak. Nagle trzeba było produkować dużo, z dużą ilością odcinków i do tego w szybkim tempie. Czyli nie ma czasu na research, na nagrania, trzeba otworzyć mikrofon i gadać, a jedyne czym warto się zając to historie, które mają potencjał na co najmniej osiem odcinków. I to „netflixowanie” naszej pracy raczej nam nie pomaga. Mam nadzieje, że nadal są ludzie, którzy lubią dobre audio, a pięknie opowiedziane ludzkie historie wykorzystujące dźwięk i jego siłę  zawsze znajdą swoje miejsce czy to w radiu, czy w podcastach, czy na kasetach… Przecież my nigdy nie robiliśmy tego dla zarobku. Poszłam do radia, bo chciałam zająć się sztuką opowiadania w dźwięku, a nie zarabiać duże pieniądze.

Wszystko wskazuje na to, że od początku jesteś wierna sama sobie. Swój doktorat poświeciłaś właśnie artystycznemu audio.

Zajęłam się w nim pozycją osoby opowiadającej historię. Jak to jest: czy ja, opowiadając tę historię, używam tej drugiej osoby do swoich celów, czy może opowiadamy tę historię razem… Chciałam dokładnie zgłębić co się dzieje między mną, a człowiekiem, z którym robię wywiad. Między nami a słuchaczem

Jest jeszcze jedna opcja tej zależności  – być może poprzez tą drugą osobę opowiadasz swoją własną historię … Jaka jest rola autora, a jaka jest rola bohatera w audiodokumencie?

To jest podstawowe pytanie i od niego wszystko się zaczęło –  kim jestem ja jako opowiadająca.  Jaka jest moja rola, jeśli używam w narracji swojego własnego głosu. Czy to co mówię, jest wiarygodne? I to było bardzo niewygodne pytanie. Im więcej rozmawiałam z ludźmi znającymi się na rzeczy, tym bardziej ta niewygoda narastała. Pomyślałam: więc wytnę się z tych opowieści, stanę się przezroczysta. Skoncentruję się na bohaterze. Ale to też nie jest do końca wiarygodne… Postanowiłam więc spróbować dojść do tego, co dzieje się w trakcie takiego spotkania między mną a tobą, między mną a innym. I gdzie w tym wszystkim jest miejsce słuchacza. Doszłam do wniosku, że powinny nas wszystkich obowiązywać takie same zasady: szacunku, uczciwości i respektowania wzajemnych granic. I to właśnie zgłębiam w swojej pracy.

Czy udało ci się znaleźć tę idealną pozycję dla autora w opowieści?

W skrócie chodzi o to, aby nie traktować drugiej osoby jak sprzęt. Niby jakiś kufer pełen opowieści do wyboru, do koloru, z którego mogę wyciągnąć, co mi się podoba. Każdy jest integralną całością, powinnam przyjąć z pokorą fakt, że poznam tylko niewielki wycinek z życia bohatera. Nigdy nie stanę się właścicielką całej opowieści. Poza tym muszę mieć w sobie gotowość na to, że to spotkanie zmieni i mnie. Wejdę w jakiś proces, w jakąś relację. Nie jestem bowiem słupem soli z mikrofonem w ręku. Myślę, czuję i reaguję, nieuchronnie zaangażuję się emocjonalnie w całą sytuację. Muszę więc mieć świadomość, że nawet jeśli nie będzie słychać mojego głosu, to i tak ja jestem w tej audycji.

Czyli autora z opowieści wyciąć się nie da…

Tak jest. Jedną z osób, z którymi o tym rozmawiałam jest John Biewen z Duke University. On powiedział mi, że naszym zadaniem jest mówienie prawdy, ale ta prawda może być poezją, albo może być mitem. To co się liczy to szczera intencja mówienia prawdy. Za tą intencją znajduje się prawda o rzeczywistości, którą chcemy przekazać w sposób autorski. Na takiej samej zasadzie działa nie tylko radio, ale i literatura, i film. I tak będzie, dopóki ludzie będą chcieli słuchać opowieści.

Katharina Smets

Artystka dźwiękowa i autorka doktoratu „Between Me and You – on the attitude of the audio documentary maker”.  Pracuje jako niezależny twórca w Belgii, Holandii, USA i Wielkiej Brytanii. Jest wykładowczynią sztuki opowiadania dźwiękiem w Royal Conservatoire Antwerp. Zajmuje się podcastem, uprawia performance dźwiękowy, występuje w teatrze. Jest jedną z inicjatorek Festiwalu Audioverhalen Oorzaken w Amsterdamie oraz MIRP czyli Spotkań Niezależnych Producentów Radiowych – imprezy, która co roku zmienia swoją lokalizację. Wspólnie z zespołem Revue Blanche przygotowała muzyczną opowieść “Misia”, która była nominowana do Prix Marulić i zdobyła brąz na Festiwalu Prix Europa. Poniżej link do produkcji w języku flamandzkim.

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.