Czy pracując nad audiodokumentem, starasz się wiedzieć jak najwięcej o swoich bohaterach, czy ufasz swojej intuicji?
Wydaje mi się, że stosuję te obydwie metody. Jeśli współpracuję z researcherami, którzy dzwonią do różnych osób, zadają im pytania i sprawdzają jaki potencjał ma historia – to bardzo dużo wiem. Wtedy, kiedy jadę na spotkanie, to i moi bohaterowie, i ja wiemy o czym będziemy rozmawiać, do jakiej pointy dążymy. Są jednak takie sytuacje, w których wiem, że muszę coś nagrać. Po prostu czuję, że to jest ważne. Dopiero później układa się cały storytelling, pojawia się znaczenie i morał.
My najczęściej jako reportażyści robimy wszystko sami i research, i nagranie, i montaż, a nawet finalną realizację…
Przyznam się, że siedemdziesiąt procent moich prac tak właśnie powstawało i grałam sama te wszystkie role. Dopiero od ostatnich trzech lat, wraz z rozwojem podcastingu i serializacji w Belgii, ludzie zdali sobie sprawę, że jedna osoba wszystkiego nie da rady zrobić. Powstały więc zespoły producenckie złożone z trzech czy czterech osób, które pracują razem. Ja też przeszłam na ten system, ale już jako wolny strzelec, niezależna producentka. Odeszłam z VRT, bo były ogromne oszczędności i cięcia budżetowe. Już nie było w radiu miejsca na duże formy opowiadania audio. Zajęłam się więc podcastem i w tym samym czasie zaczęłam pracować w teatrze. Na scenie robię rodzaj dźwiękowych performancem używając całej wiedzy, którą zdobyłam w radiu. Teraz stoję jedną nogą w teatrze, a drugą w podcastingu.
Podcast jest jednak przeciwieństwem scenicznego wykorzystania dźwięku. Niewiele łączy go z filmem audialnym…
Niestety tak to teraz jest. Jednak w latach 2014/2015 i wcześniej to było dość eksperymentalne miejsce. Całą twórczość Falling Tree znałam jako podcasty. Podcast był dla mnie miejscem artystycznej wolności. Potem przyszedł ten “podcast boom” i pojawiły się gadające głowy. Teraz 98% podcastowych produkcji tak wygląda niestety.
Jaka jest, twoim zdaniem, przyczyna tej zmiany?
Oczywiście pieniądze… To zaczęło się od głośnej amerykańskiej produkcji – „Serial” Sarah Koenig . To ona upowszechniła seryjne opowiadanie dźwiękiem. Dobry storytelling, dużo gadania, trochę reportażu… i ogromy sukces. Odkryliśmy, że jest w Internecie coś takiego jak podcast opowiadany głosem. Większe firmy zorientowały się natychmiast, że może jest w podcastingu jakiś pieniądz do zarobienia. Ludzie lubią tego słuchać, bo można to włączyć kiedy się chce: w samochodzie, w pociągu, w trakcie biegania… a radio było takie staromodne.
Czyli, według ciebie, chęć szybkiego zarobku zepsuła podcasting?
Tak. Nagle trzeba było produkować dużo, z dużą ilością odcinków i do tego w szybkim tempie. Czyli nie ma czasu na research, na nagrania, trzeba otworzyć mikrofon i gadać, a jedyne czym warto się zając to historie, które mają potencjał na co najmniej osiem odcinków. I to „netflixowanie” naszej pracy raczej nam nie pomaga. Mam nadzieje, że nadal są ludzie, którzy lubią dobre audio, a pięknie opowiedziane ludzkie historie wykorzystujące dźwięk i jego siłę zawsze znajdą swoje miejsce czy to w radiu, czy w podcastach, czy na kasetach… Przecież my nigdy nie robiliśmy tego dla zarobku. Poszłam do radia, bo chciałam zająć się sztuką opowiadania w dźwięku, a nie zarabiać duże pieniądze.