W warstwie fabularnej „Stroiciele” traktują o regionalnej instytucji kultury w Katowicach, dużym, białym budynku stojącym w centrum miasta, kojarzonym z galeriami, teatrem, klubem jazzowym, a przez wiele lat koncertami Narodowej Orkiestry Polskiego Radia, która miała tam swoją siedzibę, obecnie budynek zmienił swoje przeznaczenie. Stał się punktem recepcyjnym i pomocowym, noclegownią dla przybyszów z Ukrainy. W centrum kultury pojawili się oczywiście także wolontariusze, którzy wydawali posiłki, segregowali przyniesione dary, organizowali zajęcia muzyczne dla dzieci. Joasia, nauczycielka muzyki, zaprosiła ukraińskie dzieci do siebie na zajęcia, żeby ofiarować im choć strzępy dzieciństwa. Mama czy babcia bardzo często nagrywały dzieci podczas gry lub robiły zdjęcia i wysyłały do bliskich w Ukrainie, jakby próbowały uwiecznić krótkie chwile szczęścia. A Joasia, gotowa do pomagania, uosobienie spokoju i pewności dla ukraińskich dzieci wyrwanych nagle z normalności, w końcu sama potrzebowała wyciszenia i odpoczynku. Przez pewien czas nie przychodziła do tego miejsca. Jakże niezwykła musi być historia tej bohaterki. Jako słuchacz bardzo bym chciała poznać jej osobistą opowieść. W tym reportażu jej nie usłyszymy, ale może w kolejnym? Gdy dziennikarze zaczną przepracowywać temat wojny z perspektywy czasu, być może autorki wrócą do Joanny… Teraz głos należy do ofiar, które w silnych emocjach dzielą się swoją tragedią, do tych, którzy z dnia na dzień musieli spakować się w jedną torbę, zostawić swoją przeszłość, zostawić dotychczasowe życie i uciekać w niepewną przyszłość, jak choćby przedszkolanka z Mariupola. Czy normalne są opowieści o pokonywaniu min, na które podczas ucieczki z Ukrainy natrafili bohaterowie? Albo o niespokojnym niebie, wybuchach bomb, rakiet, wyciu syren? Nikt z Ukraińców nie przypuszczał, że będzie doświadczał wojennego lęku, tego samego, którego doświadczali ich dziadkowie. Wszyscy myśleli, że wojna jest przeszłością, że konflikt zbrojny nie wybuchnie w cywilizowanej Europie…