„Ja nie wiem, jak ja to przeżyłam”. Recenzja reportażu „To nie musi być smutna historia” Joanny Sikory

Dzieciństwo to czas, który każdemu z nas powinien kojarzyć się ze szczęściem i beztroską. To czas, kiedy za sprawą miłości, przekazywanej nam przez rodziców, sami uczymy się kochać. Niestety, nie wszystkim dzieciom udaje się tego doświadczyć. Niektóre z nich, choć pozornie żyją w normalnych domach, nigdy nie usłyszały od swoich rodziców słów: „kocham cię”.

https://pl.freepik.com/

Reportaż ukazuje historię Sylwii, dziś już młodej kobiety. Bohaterka sama nam ją opowiada i w tym celu wraca wspomnieniami do okresu własnego dzieciństwa. Pomimo że minęło wiele lat, odkąd opuściła rodzinny dom, jego obraz zachował trwały ślad w jej pamięci. Słuchając Sylwii, wydaje się, jak gdyby pamiętała dokładnie każdy dzień spędzony z ojcem alkoholikiem i bezsilną matką.

Sylwia jest ofiarą przemocy domowej. Tak, była to przemoc domowa, mimo że za każdym razem, gdy jako mała dziewczynka uciekała do pobliskiej budki telefonicznej, by zadzwonić na policję, bo bała się, że może stać się coś złego, to rodzice się uspokajali, a ona słyszała, że jest skarżypytą i „przecież nic się nie dzieje”. Ostatecznie, policjanci w ogóle przestali reagować. Jednak o wiele bardziej niż fizyczna krzywda, boli słuchanie kłótni rodziców. Chyba najbardziej zaś dziecko mogą zaboleć słowa: „Nie jesteś moją córką”.  Bolały na tyle, że Sylwia miała czasem nadzieję, że to prawda.

Bohaterka pochodzi z rodziny, jakich wiele: ojciec zmagający się z chorobą alkoholową, stale awanturujący się ze swoją żoną, zbyt podporządkowaną, by mu się sprzeciwić, by odejść, do tego babcia broniąca ojca, bo przecież jest on „tylko trochę pijany”. Cztery osoby w jednopokojowym mieszkaniu, a mimo to ojciec potrafił nie odzywać się do córki miesiącami – od tego czasu Sylwii trudno znieść ciszę. Cztery osoby – a dziecko wciąż nie miało nikogo, komu mogłoby zwierzyć się ze swoich problemów. Bohaterka z niecierpliwością czekała więc na narodziny młodszego brata – bardzo chciała mu opowiedzieć o wszystkim, co dzieje się w domu.

Czy człowiek, doświadczający tyle cierpienia w dzieciństwie, będzie potrafił w dorosłym życiu zbudować prawidłową relację z drugim człowiekiem? Czy będzie w stanie stworzyć kochający dom dla swoich dzieci? Te pytania zdaje się zadawać nam przez cały czas reportażystka, nie używając do tego słów.

Odpowiedzi udziela Sylwia, opowiadając nam o swoich dalszych losach, kiedy to wyzwoliła się z toksycznego domu. Ale czy na pewno? Bo choć jest dorosła, ma swoją rodzinę, to wciąż czuje w sobie obecność małej dziewczynki – zagubionej, cierpiącej, niezrozumianej. Próbowała z nią rozmawiać, nadała jej nawet imię – Aurora, które oznacza zorzę polarną. Część niej wciąż mieszka na tym samym osiedlu w Białymstoku, na które nas zabiera. Pokazuje reportażystce swój blok, w pewnym momencie kobiety mija nawet babcia Sylwii, lecz nie rozpoznaje ona swojej wnuczki. To bardzo symboliczna scena – pokazuje obojętność, z jaką spotykała się bohaterka jako dziecko.

Po ucieczce z domu były terapie: grupowe, indywidualne, alternatywne. Przychodziły chwile, gdy Sylwia chciała odnowić kontakt z ojcem, ale wtedy on tego nie chciał. Znów przeżyła rozczarowanie. Pewien rodzaj katharsis przyniósł dopiero wyjazd na Islandię i możliwość obcowania z naturą, ciszą. Pomógł też własny kanał na YouTube, na którym wykorzystuje swoje doświadczenia, aby dzielić się poradami dla osób szukających wsparcia po dzieciństwie w dysfunkcyjnej rodzinie. Najwięcej szczęścia daje Sylwii macierzyństwo, lecz jednocześnie stanowi ono dla niej wyzwanie – nikt jej przecież nie nauczył, jak rozmawiać z dzieckiem, by czuło się kochane.

Z każdą sekundą, reportaż staje się coraz bardziej emocjonalny. Najmocniej porusza nawet nie tyle to, co działo się w dzieciństwie Sylwii, lecz to, jaki wpływ mają te wydarzenia na jej dorosłe życie. Bardzo dobrze został zbudowany nastrój utworu – na początku nie do końca wiemy, o czym jest historia, a mimo to jesteśmy zaciekawieni i poruszeni, emocjonalne wypowiedzi bohaterki od pierwszych sekund dotykają naszych uczuć. Natomiast zakończenie, pozornie optymistyczne – Sylwii udaje się wyjść na prostą – do końca takie nie jest. Nie możemy pozbyć się myśli, że po przebyciu takiej traumy już nigdy nie będzie po prostu dobrze, nigdy nie da się zapomnieć i być w pełni szczęśliwym. Wzbudzenie u słuchaczy współczucia jest tutaj kluczowe, ponieważ to właśnie tego najbardziej brakowało Sylwii, gdy była dzieckiem – wówczas nie miał jej kto współczuć.

Formalnie reportaż jest bardzo prosty – słyszymy wyłącznie wypowiedzi bohaterki, przerywane jedynie muzyką. Ale niczego więcej tutaj nie potrzeba. Historia jest na tyle przejmująca, że każda próba upiększenia reportażu odebrałaby mu powagi. Surowość formy współgra z surowością świata, w jakim przyszło żyć bohaterce. Nie jest wskazane wprowadzanie innych bohaterów – Sylwia zasłużyła na to, by być w centrum uwagi, by móc wreszcie opowiedzieć o swoich przejściach od początku do końca, zasłużyła na to, by ktoś ją wysłuchał bez przerywania czy oceniania. A do tego powinno mieć prawo każde dziecko, aby, już jako osoba dorosła, samo umiało odnaleźć w sobie empatię.

* O reportażu pisała Martyna Kosecka, studentka studiów magisterskich na kierunku Dziennikarstwo, media i projektowanie komunikacji UŁ.

Przypominamy, że reportaż znalazł się wśród nominowanych do nagrody „Audionomia Award 2022” AUDIONOMIA AWARD – Audionomia

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.