Echa wydarzeń. Rozmowa z Anną Kaczkowską [audio]

Najważniejsze powinny być emocje związane bezpośrednio z ludzką wrażliwością. Empatia jest zaś paliwem w audycjach, w których ludzie powierzają nam swoje ważne sprawy życiowe.

Jak człowiek przekracza siedemdziesiątkę, to pojawiają się echa wydarzeń…

Nie obraz się przypomina, lecz echo, a echo oznacza dźwięk…

Byłam trochę zaniedbanym, dzikim dzieckiem, bo to były lata stalinowskie. Rodzice co chwila wpadali w potworne tarapaty. Ojciec co jakiś czas musiał znaleźć miejsce ukrycia, bo sobie służby ówczesne o nim przypominały, albo go źle kojarzyły ze względu na nazwisko Żelazny, które kojarzyło się z oddziałem żołnierzy wyklętych walczących z komuną po wojnie. I ciągle były jakieś problemy. Ojciec wtedy, jak nie był ścigany, usiłował pełnić rolę gospodyni i gospodarza. Mama, której wojna przerwała edukację w świetnej szkole pani Arciszowej w Lublinie, ostro się wzięła za jej uzupełnienie. Chciała zostać dobrym nauczycielem i mało kiedy była w domu. Biedny ojciec dwoił się i troił, bo zawsze miał takie podejście, że czuje się opiekunem wszystkich krewnych i znajomych. Już jako kilkuletnie dziecko, taki przedszkolak, wiedziałam, że jest bardzo dużo tych problemów w domu. Teraz po latach widzę to jeszcze dokładniej. Także mnie się zostawiało bardzo często samą w domu. Miałam cichutko nastawiony kołchoźnik, takie prymitywne radyjko, gdzie jeden jedyny program przesyłany był na drucie. Wisiała ta skrzyneczka nad moją głową przy łóżku. Jak się obudziłam, to sobie robiłam głośniej, bo wtedy była audycja dla dzieci. Jeszcze w ciepłym łóżeczku ją wysłuchiwałam. Wtedy często czytała wiersze dla dzieci genialna aktorka Irena Kwiatkowska. Nie miałam pojęcia, że to jest aktorka, że taka świetna, że to jest interpretacja aktorska, że ona przekazuje emocje, że wiersz ma średniówkę, ma kropkę, że głosem ona sugeruje, kiedy jest dialog i co się dzieje. Moje ulubione wierszyki, to były takie, w których był jakiś dramat, jakaś akcja, można sobie było to wyobrazić. Na przykład, że płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji, bo pan Słowik przed dziewiątą, czy przed dziesiątą miał być na kolacji… A tu pana Słowika nie ma i ona się strasznie martwi, bo po pierwsze wszystko stygnie i jest wyliczone, jakie są smakołyki, a po drugie ona sobie wyobraża, co mogło się stać, że może go napadli, szare piórka oskubali, srebrny głosik skradli… To przez zazdrość – to skowronek z bandą skowroniątek. „Piórka głupstwo, bo odrosną, ale głos majątek”. Chłonęłam to, potem była jakaś akademia, czy jakaś specjalna okoliczność i deklamowałam sama. Pamiętam, że doznałam olśnienia, kiedy jako taki mały szkrab, drobniutki, mówiłam prosty wierszyk o tym, co widzę w drodze ze szkoły do domu, jakie to wszystko jest miłe, znajome, jakie mijam domy, jaką rzeczkę. Okazało się, że tam byli rodzice i zauważyłam, że mają łzy w oczach, wtedy jak ja im to opowiadam wyraźnie, głośno, z tą średniówką, z tą kropką, z całą interpretacją emocjonalną. Odruchowo nabrałam tych umiejętności słuchając pani Ireny Kwiatkowskiej. Wtedy się zorientowałam, że te emocje dają nam pełne porozumienie.
Jako uczennica, w liceum, brałam udział w konkursach recytatorskich. Pamiętam, że do matury się przygotowywałam, a równocześnie był to ostatni krajowy etap konkursu w Lublinie. Wygrałam i dostałam pieniądze w wysokości przyzwoitej pensji.

Bardzo wcześnie poznałaś siłę ludzkiego głosu. Czy ta świadomość właśnie do radia cię doprowadziła?

Do tego, żeby ten głos uczynić twoim sposobem na życie?
W czasie studiów bardziej mnie interesował teatr. Mimo, że było świetne radio akademickie w miasteczku uniwersyteckim.  Moi koledzy zachęcali mnie: „Słuchaj, ty nie powinnaś się zastanawiać, walcz o studia aktorskie”. Uznałam, że nie mam warunków psychicznych i fizycznych. To jest straszny zawód. Trzeba być ogromnie wytrwałym, cierpliwym, bo albo cię ktoś zaangażuje na scenę czy do filmu, albo nie. No i wtedy, co robić? A z radiem to było tak. Konkursy recytatorskie spowodowały, że zaprzyjaźniłam się z koleżanką Majką Brzezińską, która też występowała i też dostawała nagrody. Ona była kilka lat wyżej, kończyła już studia i była adeptką w pracy radiowej, w redakcji literackiej.  Tam między innymi były omawiane nowości wydawnicze i czasami trzeba było jakieś fragmenty przeczytać.  Zapraszała mnie do czytania tych fragmentów i to były pierwsze kontakty z radiem profesjonalnym. To mnie przeniosło na grunt radiowy.

A jak to się stało, że zrezygnowałaś z pracy własnym głosem i oddałaś go bohaterom reportaży?

Od czasu do czasu mogłam uczestniczyć w jakiejś audycji literackiej, z elementami słuchowiskowymi, ale uważałam, że najważniejsze powinny jednak być emocje związane bezpośrednio z ludzką wrażliwością, że empatia będzie paliwem w audycjach, które tak mi się jawiły wtedy jako słuchowiska dokumentalne. Wyobrażałam sobie, że to będą audycje, ludzie, którzy zechcą opowiedzieć mi jakieś ważne swoje sprawy życiowe. Chodziło mi o to, żeby powstała historia opowiedziana głosami autentycznych bohaterów, nie aktorów i nie napisanym tekstem. Ale równocześnie ważne dla mnie było to, że to ja jestem odpowiedzialna za jej wyklarowanie jako autor i reżyser. Muszę uruchomić w sobie te wszystkie delikatne struny emocji, wyobraźni, dramaturgii, takiego artystycznego nanizania koralików, żeby powstał piękny naszyjnik robiący wrażenie.

Czyli od razu zabrałaś się za sztukę opowiadania dźwiekiem?

W tamtych czasach – i chyba tak pozostało przez wiele lat –  pierwsze kroki stawia się tam, gdzie jest jakieś wolne miejsce w redakcji. Najpierw się współpracuje, a potem zdobywa kolejne stopnie wtajemniczenia. Taką ścieżką trafiłam do Redakcji Wiejskiej. Wtedy to było jedno Polskie Radio i publicystyka rolna była w Warszawie. Stolica oczekiwała, że we wszystkich rozgłośniach regionalnych też będą odpowiedniki tej Redakcji Rolnej. Janusz Winiarski jednak zarządził, że w Lublinie będzie Redakcja Wiejska. On był inżynierem ogrodnikiem i zostawił sobie wszelkie poradnictwo, fachowe rozmowy ze specjalistami czy rolnikami. Natomiast do Redakcji Wiejskiej zaprosił humanistów, najpierw do współpracy, a potem zatrudnił ich na etatach jako redaktorów. Zostawiał nam taką wolną rękę, jeśli chodzi o nagrywanie różnych spraw obyczajowych związanych z wrośnięciem w to środowisko, ze zmianami społecznymi na wsi, które były inicjowane na przykład za Gierka. Na wsi spotykaliśmy najlepszych rozmówców. Specjalnie się nie krępowali tym, że jest mikrofon. No może gdyby była telewizja, trochę by to ich usztywniało, ale takie swobodne pogaduchy nikogo nie krępowały.  Zrobienie dobrej audycji dokumentalnej nie było trudne.

Powiedziałaś: gdyby to była telewizja, to może by się usztywnili, może byłoby trudniej. Gdzie jest ta siła radia w takim razie, że tobie było łatwiej tylko z mikrofonem?

Po pierwsze, telewizja przybywa jako ekipa. Jest ktoś, kto nagrywa, jest ktoś, kto filmuje, jest ktoś, kto oświetla. Kręcą się, stwarzają nienaturalne dosyć warunki. Natomiast tutaj przyjeżdża sobie dziewczynina z mikrofonem.
Jak ja nie zwracam uwagi na ten mikrofon, to po chwili i moja rozmówczyni też nie patrzy na to, tylko sobie patrzymy w oczy i gadamy o różnych rzeczach. To tworzy bliskość bez barier, także potem w odbiorze radiowym. Wszystko jest opowiedziane bez gotowych obrazków i pobudza wyobraźnię. Słychać, a to tego Azora, co tam szczeka, a to te ptaszki, które tam świergolą na płocie, a to krowy, które ryczą w tej nowej oborze i tak dalej. Słychać całą przestrzeń. Ktoś, kto lubi wieś, od razu to widzi w swojej wyobraźni. Nie musi mieć pokazanych tych czasami niemrawych obrazków telewizyjnych, gdzie nic się nie rusza i prawie nic nie słychać.

Jest głos z offu…

No tak, jest jeszcze głos z offu. Ale to nie jest autentyczna opowieść. Ktoś, kto był poddany operacji, jeżeli budzi się, to wie o tym, że pierwszy budzi się nasz słuch, że pan doktor czy pani pielęgniarka do nas zagadują, a nasze oczy jeszcze nie funkcjonują, nie są otwarte. Zapamiętuje się głos tego lekarza, chociaż się go nie widzi: „Proszę się przesunąć ze stołu operacyjnego na łóżko”… I jeżeli ma miły głos, to jest to przyjemne przebudzenie. Pamiętam taką sytuację.  Ja go słyszę, ja go sobie wyobrażam, ja się cieszę, że już jestem po operacji, ale jeszcze nic nie czuję, jeszcze nie mam siły, jeszcze nie w pełni funkcjonuję, ale mój słuch już działa. I potem, jak już mnie zawieźli i już bardziej się rozbudziłam i pan doktor chodził z całą ekipą studencką od łóżka do łóżka, usłyszałam jego głos i poznałam go. Upewniłam się jeszcze takim głupim pytaniem: „czy pan doktor był łaskaw w mnie operować?”. I on odpowiedział, że tak, że był łaskaw i wszyscy się śmiali.

 

To jest jedna z piękniejszych metafor o znaczeniu słuchu. Dla mnie człowiek jest taką sumą wszelkich doznań. Nigdy nie faworyzuję ani słuchu, ani wzroku, ani zapachu. Wydaje mi się, że każdy z tych zmysłów uruchamia się wtedy, kiedy powinien, po to, żeby nas połączyć ze światem. Co bohaterowie, których usłyszałaś, wnieśli do twojego życia?

Praca dziennikarska, zwłaszcza chyba w radiu, kiedy zaprzyjaźniamy się z naszymi rozmówcami, powoduje, że te znajomości ciągną się czasami przez lata. Między innymi pamiętam skromną uczennicę kończąca szkołę podstawową w Woli Ossowińskiej. Ma na imię Dominika.  Zobaczyła, że w Sejmie rozpisano konkurs dla uczniów „czy czują się Europejczykami”. Dominika napisała pracę w ciekawej formie listu do Europy.
Opisała swoją sytuację: że mama straciła pracę, dziadkowie zmarli, że ona jest owszem, dobrą uczennicą i kończy podstawówkę i musi wybrać jakieś liceum.  Jest takie niedaleko, kilka przystanków autobusem, ale marzy jej się dobre liceum z językami obcymi. Niestety mama nie ma pracy, więc nie będzie jej stać. Nawet butów sobie porządnych nie może kupić, nie ma też komputera i nawet nie marzy o tym. W domu nie mają wodociągu ani kanalizacji, tylko ona chodzi do studni z wiadrem po wodę. Ale się czuje Europejką, bo zna historię Europy, zna artystów, pisarzy, muzyków, malarzy i czuje się częścią tego świata.  Podczas kiedy nie jest pewna, czy w krajach unijnych akurat uczniowie wiedzą cokolwiek o Polsce. W sumie ten jej list był bardzo wzruszający. W nagraniu ona komentowała sytuację, odczytując mi kawałki tego listu.
Okazało się, że wygrała główną nagrodę, że będzie mogła pojechać do Brukseli, te siedziby europejskie obejrzeć. W rezultacie ktoś potem nie dopilnował czegoś i laureaci Brukseli nie zobaczyli. Dominika zrobiła jednak tym listem ogromną karierę. Usłyszał audycję niemiecki reporter i nagle się zrobiło głośno o tym dziecku z Polski, które ma ogromną wiedzę, które jest zdolne, które się czuje Europejką, a które nie ma wystarczająco pieniędzy, żeby dalej iść do dobrej szkoły i pokonać barierę braku języka angielskiego. Zaczęły zgłaszać się instytucje, które jej chciały ufundować lekcje języka. Dominika wylądowała w Lublinie w liceum im. Staszica, w klasie o profilu europejskim i była jedną z najlepszych uczennic. Potem pomagałam jej wypełniać dokumenty uprawniające do skorzystania z programu Erasmus. Trafiła do Salzburga w Austrii i tam się pojawił Amerykanin. Był nią oszołomiony. Niedługo potem był ślub tej pary. U niej na wsi kapela miejscowa przygotowała repertuar country. Wszyscy szaleli, tak jak się to widuje na filmach amerykańskich, takie to wesele było. List Dominiki trafił do podręczników szkolnych. Potem pisywała do mnie, przysłała zdjęcia. Pierwsza się urodziła córeczka, potem syn. Potem ona zaczęła robić karierę w zarządzie banku. Bardzo dobrze zarabiała, chyba lepiej od męża. I zdaje się, że są szczęśliwi, tak jak byli.

Czy pracując nad tym bardzo osobistym listem do Europy, starałaś się jeszcze mocniej te emocje radiowo eksponować?

Uznałam, że ponieważ ona jest taka przejęta, taka dumna; nic nie ma, a jednak wierzy w te swoje możliwości i szanse –  to trzeba dodać trochę warstwy muzycznej. Pomyślałam: „Trudno, wezmę Chopina”. Siedziałam w nocy i dopasowywałam do słowa motywy melodyczne fragmentów zaczerpniętych z walców. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że kompozytor i pianista by mnie chyba, no nie wiem, po rękach walili, bo ja po prostu zmontowałam te walce. Musiałam tylko uważać, żeby rytm się zgadzał. To były krótkie delikatne wejścia, ale ogromnie podbudowywały emocje tej młodej Polki. Dzwonili do mnie w czasie, jak prowadziłam program nocny, dojrzali słuchacze, chyba jacyś pracujący w nocy, którzy wysłuchali akurat tego krótkiego dosyć dokumentu radiowego. Jeden z nich, sądząc po głosie już bardzo dojrzały, powiedział: „Wie pani, że ja się spłakałem, jak tego słuchałem”. Byłam zaskoczona, że aż tak mocno to oddziaływało. Ale przyznam się, że z premedytacją brałam te walce Chopina po to, żeby się niosły po tych łąkach podlaskich i za serca chwytały.

Teraz powiedzielibyśmy, że zastosowałaś inżynierię emocjonalną w celu uzyskania efektów dramaturgicznych. Jak oceniasz to, co teraz dzieje się w audio?

Wiele osób próbuje podobne rzeczy robić w Internecie, w swoich kanałach, na różnych platformach. Widocznie ludzie chcą słuchać, bo inaczej by tego nikt nie robił i nie przygotowywał historii z własnej woli.
Robią to młodzi ludzie, coraz młodsi nawet mają ochotę to robić. Zbierają te opowieści, zbierają te dźwięki, nawet utwory muzyczne komponują w połączeniu z naturalną przestrzenią dźwiękową. Chyba więc za wcześnie byłoby odtrąbić to, że twórczość radiowa, dźwiękowa, akustyczna ma się ku końcowi.

Anna Kaczkowska  ukończyła polonistykę na UMCS w Lublinie. W czasie studiów należała do zespołu aktorskiego teatrów akademickich Gong-2 i Provisorium.  Pracę dziennikarską podjęła w Rozgłośni PR w Lublinie w 1975 roku w Redakcji Wiejskiej, kierowanej przez wytrawnego radiowca Janusza Winiarskiego, który dbał o rozwój inwencji twórczej zespołu.

Po ogłoszeniu stanu wojennego, zwolniona ze „służby w jednostce zmilitaryzowanej – Komitecie do Spraw Radia i Telewizji” w dniu  31 marca 1982 , bez podania przyczyn. W PRL – u oznaczało to bezterminowe wykluczenie z zawodu dziennikarskiego. Znalazła wówczas zatrudnienie w osiedlowych klubach i domach kultury, gdzie pracowała z grupami recytatorów i reżyserowała spektakle teatrów dziecięcych. Do pracy dziennikarskiej powróciła wiosną 1989 r., redagując radiowe opozycyjne audycje wyborcze Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w Lublinie. Do radia wróciła  w 1990 r i znalazła się w zespole nowo utworzonej Redakcji Reportażu Polskiego Radia Lublin S.A. Od 2003 do 2011 roku była kierowniczką tej redakcji.

Za swoje prace otrzymała  ponad 80 krajowych i zagranicznych nagród, które widzi jako niewymuszone „dary losu”.

Najważniejsze wyróżnienia

– Brązowy Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis 2013

– Złoty Mikrofon 2010

– Grand Prix Prezesa Polskiego Radia 2009

– Nagroda Artystyczna Miasta Lublin 2006

– Radiowa Reportażystka Roku 2005

– Nagroda Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 2002

Najważniejsze reportaże:

Portret Matki

https://www.podkasty.info/katalog/podkast/3154-Reporta%C5%BC_w_Radiu_Lublin/Anna_Kaczkowska_Portret_matki_

List do Europy

https://podcasters.spotify.com/pod/show/radio-lublin9/episodes/Anna-Kaczkowska-List-do-Europy-e2hhsg0

W zamku urodzona

https://podcasters.spotify.com/pod/show/radio-lublin9/episodes/Anna-Kaczkowska-W-zamku-urodzona-e2hhsr3

 

 

 

 

 

Opis zdjęć

Zespół radiowych Przyjaciół ufundował A. Kaczkowskiej, odchodzącej na emeryturę – rower, dla zwiększenia jej dbałości o zdrowie. Obdarowana przyznaje, że korzysta zeń z rozwagą, ale chętnie użycza roweru rodzinie i dzieciom sąsiadów

Powyżej

We Lwowie lata 90. przypadkowe spotkanie z Wojciechem Dzieduszyckim, który opowiedział historię kresowych stadnin koni arabskich, umieszczoną w audycji „Z wiatru i słońca”, obok A. Kaczkowskiej jest Anna Gordijewska, lwowianka, absolwentka KUL-u, która wraz z koleżankami reaktywowała audycje Polskiego Radia Lwów.

Rodzinka Kaczkowskich przez moment w komplecie, syn Michał właśnie ukończył 18 lat, ale tylko na chwilę wpadł do domu, bo koledzy już czekali gdzieś przy ognisku.

Portret z rodzinnej sesji fotograficznej z 1980. Autor  Wiesław Kaczkowski, mąż.  Sesja zaistniała dzięki delegacyjnemu wyjazdowi Anny Kaczkowskiej do Moskwy w Pociągu Przyjaźni. W stolicy ZSRR udało się wtedy kupić dobry aparat.

Zdjęcia na YouTube

Uśmiech emerytki w dniu pożegnania z radiem

obrazek wyróżniający

Damian Paluszyńskie wieczorna sesja fotograficzna w Radiu Lublin koniec lat 90.

 

 

 

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.