Dźwięki wysmagane wiatrem. Rozmowa z Rebeccą Nolan [audio]

Lubię myśleć, że jeśli dźwięk jest jak wiatr, to po prostu rozchodzi się w nieskończoności. Wiruje wokół nas nieprzerwanie.

Co jadłaś na śniadanie?

Na śniadanie zjadłam tost z jajkiem, twarożkiem i pieczonym pomidorem. A potem jeszcze prawie połowę melona, bo przecież nie można zjeść go za dużo, zwłaszcza gdy jest to darmowy melon.

Jakie dźwięki złożyły się na Twoje dzisiejsze śniadanie?

Jakie dźwięki? No dobra, było trochę chrupania z tostów i był może jakiś miękki dźwięk związany z jedzeniem sera i żółtka jajka. Jeśli słuchałbyś naprawdę uważnie, ono też mogło wydać dźwięk. Ale był dość cichy.

Czy przywiązujesz wagę do takich przyziemnych dźwięków codzienności?

Czasami. Może nie w czasie śniadania, ale kiedy chodziliśmy tutaj po plaży, spadały kamienie. Wydawały ten piękny, cichy brzęczący dźwięk. Więc jeśli dźwięk jest szczególnie piękny lub muzyczny, urzeknie mnie. Ale tego raczej nie mogę powiedzieć o chrupnięciu tosta.

Jak definiujesz dźwięk? Czy jest to rodzaj języka, estetyki, a może jeszcze coś innego?

Myślę, że to coś w rodzaju muzyki. Mówienie, że dźwięk jest muzyką to banał, ale moją ulubioną częścią jest odnajdywanie muzykalności w codziennych dźwiękach. Na przykład gdy wiatr wieje i porusza linie telefoniczne, a one wydają ten specyficzny rodzaj jęku, jak głosy śpiewające na wietrze. Albo drzewa, których liście są jak szepczące głosy. Nie wiem, czy macie to w Polsce… Czy macie marznący deszcz?

Mamy.

Właśnie. I wiesz, kiedy ten deszcz pokryje drzewa, potem nadchodzi wiatr. Ale zanim wszystko zdmuchnie, wydaje najbardziej rozkoszne małe brzęczące dźwięki, jak milion maleńkich dzwoneczków. Więc to są dźwięki, które kocham i wydaje mi się, że dźwięk jest dla mnie jak natura. Jest wszędzie.

Twoja strona internetowa, a jednocześnie twoje portfolio jest dostępne pod adresem windsweptradio.com – smagany wiatrem. To nazwa organicznie powiązana z Tobą.

Tak. Wymyślenie tej nazwy zajęło mi naprawdę dużo czasu. Wiedziałem, że chcę założyć firmę, a nazwy są wszystkim, prawda? Dzięki nim ludzie cię znają. A tak naprawdę wzięła się z tego, że Nowa Fundlandia, zanim przyłączyła się do Kanady, była kiedyś odrębnym terytorium. Mamy więc coś w rodzaju hymnu narodowego. Jest w nim wers mówiący o tym, jak bardzo kochamy smaganą wiatrem ziemię, a jest nią Nowa Fundlandia. Bo to rzeczywiście wietrzne miejsce. Dlatego nie można nagrywać na zewnątrz. Osłona, którą założyłeś na swój mikrofon, nie przetrwałaby szaleństwa wywołanego przez nowofundlandzki wiatr.

Zawsze kochałam dźwięk wiatru. Kiedy dorastałem w Kalifornii, słuchałam wiatru Santa Ana – suchego, pustynnego, wzbudzającego chaos, zamieniającego się w magiczną, bezcielesną istotę. Zatem wiatr zawsze był dla mnie ważny na poziomie duchowym i to po prostu zintegrowało się z Nową Fundlandią i jej naturą, z tym, co kochałam w Kalifornii. Duchowość połączyła się z dźwiękiem.

Również jeśli chodzi o zjawisko fizyczne, o dźwięk jako falę?

Tak, ponieważ to wszystko, czym jest dźwięk, to tylko fale odbijające się w nieskończoności. Prawie jak wiatr, ale taki, który my sami wywołujemy, wprawiamy w ruch, i który pozostaje z nami na zawsze. Słuchałam kiedyś wielu utworów mojego mentora Chrisa Brooksa. W jednym z nich pojawia się zdanie o tym, że każdy dźwięk, jaki kiedykolwiek stworzyliśmy, wciąż się wydarza. Tyle że odszedł w przeszłość tak daleko, że już go nie słyszymy. Lubię myśleć w ten sposób, że jeśli dźwięk jest jak wiatr, to po prostu rozchodzi się po świecie w nieskończoności. Wiruje wokół nas nieprzerwanie

Czy Chris Brooks był tylko twoim mentorem?

Nie, był moim najlepszym przyjacielem. Nie, był moim naprawdę dobrym przyjacielem. Miałam wielkie szczęście, że mogłam go poznać, uczyć się od niego i cieszyć się jego bliską obecnością. Nie trwało to długo, ale wiele dla mnie znaczyło i mam nadzieję, że nasza przyjaźń również coś dla niego znaczyła. Jestem pewien, że tak, ale on był kimś więcej.

Jak zaczęła się wasza przyjaźń?

Zaczęła się od innej jego podopiecznej, Annie McEwan. Obie chodziłyśmy do tej samej szkoły, obie studiowaliśmy folklor, który jest czymś w rodzaju sekretnego wejścia do radia, kulturę ludową bada się poprzez opowiadanie historii i przeprowadzanie wywiadów. Annie przyszła kiedyś i pokazała mi te wszystkie niesamowite utwory radiowe. Mówiła o magii mikrofonu. O tym, że jest to magiczna różdżka, która może otwierać ludzi. To we mnie rezonowało. Podeszłam do niej i powiedziałem, że chcę zająć się radiem. Ale co powinnam zrobić? Odpowiedziała: „Musisz znaleźć człowieka o nazwisku Chris Brookes. To jest taki mądry starzec. Jeśli do niego trafisz, on nauczy cię wszystkiego”. Zadzwoniłem do niego znienacka. Powiedziałem niespójnie i raczej nieskładnie, że chcę się dowiedzieć czegoś o dźwięku i tak dalej. Był bardzo cierpliwy. Zgodził się spotkać ze mną, wypiliśmy kawę. Potem przez sześć lat nie dawałem mu spokoju, a on bardzo cierpliwie i uprzejmie znosił to, że go zadręczam. Wprowadził mnie w świat radia w delikatny i zachęcający sposób. Poczułam, że mogę tworzyć radio, że każdy może robić radio. Co jest moim zdaniem bardzo wyjątkowe. Większość ludzi tego nie dostaje.

Nieczęsto zdarza się, by uznani twórcy edukowali kolejne pokolenia. Jak uczył Chris? Jaka była jego metoda?

Bardzo subtelna. Nawet nie wiedział, że to się dzieje. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy zaczął dawać mi wskazówki, byłam trochę sfrustrowana. Myślałam: „Och, chcę się nauczyć tak wielu rzeczy, a on po prostu od niechcenia rozmawia ze mną o historiach i rzeczach, ale tak naprawdę niczego się nie uczę”. A potem zdajesz sobie sprawę, że w pewnym sensie uczysz się przez cały czas – o słuchaniu ludzi, o historiach, o sposobie, w jaki możesz naprawdę połączyć się z innym człowiekiem. Na bardziej technicznym poziomie pozwolił mi też przejrzeć swoje sesje w Pro Toolsie, co było najlepszą rzeczą w życiu.

Ile ścieżek tam zobaczyłaś?

Hmm, za pierwszym razem było ich chyba szesnaście, czyli najwięcej, ile kiedykolwiek widziałam. I wszystkie były kolorowe! Ponieważ wtedy nie korzystałem z tego programu, wydawało mi się, że patrzę na jakiś nieczytelny, niezrozumiały zapis. Ale kiedy Chris odtworzył sesję, okazało się, że to są po prostu dźwięki. Ale takie, których nie mogłam sobie nawet wyobrazić, jak można je stworzyć, wykorzystując korektor barwy albo pogłos, a ja o nich wtedy nic nie wiedziałam. Pamiętam, jak Chris próbował mi to wytłumaczyć, a ja nic nie rozumiałem. To było jak matematyka w szkole: uderzał w ścianę i odbijał się od mojej głowy. Uśmiechałam się i przytakiwałam, udając, że wiem, co mówi, bo nie chciałam wyjść na idiotkę, ale tak naprawdę zajęło mi naprawdę dużo czasu, zanim to do mnie dotarło. Był bardzo cierpliwy, te same rzeczy powtarzał wiele razy. Chyba dzień przed śmiercią zapytałam go znowu, jak działa kompresja, a to pytanie słyszał ode mnie milion razy. Pytałam go o to samo, ale tak naprawdę nadal nie wiedziałem. Chris wciąż mi to tłumaczył, a ja udawałem, że się uczę.

Co z wyniosłaś z tych lekcji?

Myślę, że jedną z najważniejszych rzeczy, których mnie nauczył, jest przeprowadzanie wywiadów według techniki Schwartza. Służy ona do nawiązania naprawę głębokich relacji z daną osobą. To prawie jak hipnotyzowanie. W pewnym sensie budujesz więź z osobą i prowadzisz ją, to się dzieje na wiele sposobów. Najbardziej ekstremalnym z nich jest położenie się na kanapie i zapalenie świecy, co pomaga w przywołaniu wspomnień. Pomaga to dotrzeć do emocji, do których nie udaje się dotrzeć od razu. Pamiętam, jak rozmawiałam z kobietą, która była córką latarnika. Zadawałam jej pytania, a ona wciąż wracała do jednego momentu z przeszłości, kiedy opuściła latarnię morską i kiedy było jej bardzo ciężko. Ale ona po prostu mówiła, że to było trudne. Nie chciała zagłębiać się w emocje, bez względu na to, na ile sposobów pytałam. Opowiedziałam Chrisowi o moim problemie, a on na to: „Cóż, następnym razem może spróbuj tego” i wyjaśnił mi, na czym polega technika Schwartza. W tym przypadku okazała się magiczna.

To jak sesja psychoterapeutyczna.

Tak, prawie tak. Budowanie relacji z rozmówcą to nie tylko włączenie mikrofonu. To także wspólne tworzenie przestrzeni, w której historia może wybrzmieć, złapać oddech, a potem żyć w sposób, w jaki żyje wewnątrz osoby.

A czym dla ciebie jest mikrofon, bez względu na markę i typ?

To magiczna różdżka. Naprawdę podoba mi się to określenie, które usłyszałam pierwszy raz od Annie McEwan. Ale tak jest. Czuję, że to magiczna różdżka, bo pozwala ludziom na opowiedzenie w zasadzie wszystkiego. Oczywiście nie każdy wykorzysta tę możliwości. Wiadomo też, że są rozmówcy, którzy nie chcą mówić. Ale to właśnie mikrofon pozwala na zadawanie im szalonych pytań, których nigdy byś nie zadał. Tak tworzy się ta magiczna przestrzeń. Żyjemy w świecie, który nieustannie bombarduje nas wieloma rzeczami. Musimy martwić się o pranie, zakupy, wymianę smartfona, dzieci… Ale przynajmniej dla mnie, kiedy mam mikrofon, a obok rozmówcę, liczą się tylko te dwie rzeczy. Reszta świata znika. Liczy się tylko ta chwila i tych dwoje ludzi, głęboko połączonych emocjami, które nie jest osiągalne w jakikolwiek inny sposób.

To zastygły czas, zamrożony momentu, który musisz uchwycić, nie tylko masz taką powinność albo możliwość, ale jest to rodzaj powołania. Co sprawiło, że zajęłaś się radiem? Co cię do tego skłoniło?

Oprócz Chrisa?

Lubię szukać ukrytej magii w życiu ludzi. Czasami widzę tylko zdjęcie. Tak zaczęła się historia, z którą przyjechałam na Prix Marulić, to opowieść o przesiedleniach. W archiwach Nowej Fundlandii zachowały się zdjęcia domów, które po prostu unoszą się na wodzie, i są ciągnięte przez łodzie. Są gigantyczne, wygląda to nieziemsko. Patrzysz, jak dom unosi się na oceanie! Ta fotografia naprawdę wydała mi się magiczna. Wywróciła mi świat do góry nogami. Przecież domy nie unoszą się na wodzie, ale w tym szalonym świecie przesiedleń już tak. Dlatego lubię szukać rzeczy, w których jest odrobina magii.

Jak zdefiniowałbyś swój główny temat? Mieszkasz w Nowej Fundlandii, która jest kawałkiem lądu przytłoczonym przez wiatr i morze. Opowiadasz historie ludzi, którzy doświadczyli przesiedlenia lub podziałów w swoich krajach. Jak zdefiniowałbyś największe problemy, o których chcesz opowiadać?

Nie wiem. Myślę, że wszyscy chcemy realizować wielkie idee związane ze zmienianiem świata poprzez to, co robimy, prawda? Im jestem starsza, tym mniej w to wierzę. Chcę jednak oddać głos ludzkim historiom. Kiedy zajmowałam się kulturą ludową, przeprowadzałam wywiady, a potem trafiały one do archiwum, co jest oczywiście bardzo dobre. Archiwa pełnią określoną, ważną rolę. Ale dla mnie to tak, jakby głosy starzały się na półce, ponieważ nie słuchasz ich, nie wchodzisz z nimi w interakcję i nie czujesz ich. A w przypadku radia tak właśnie jest. Są tam głosy ludzi, którzy z czasem odchodzą, ale wciąż można ich słuchać, można się dzielić historiami, które dla nich były ważne, a o których być może nie każdy myśli na tyle, by zatrzymać się na ulicy i ich wysłuchać. Lubię tworzyć taką przestrzeń i chcę to robić dalej.

A co z oceanem, morzem? Czy jest to również motyw związany z naturalnymi cechami miejsca, w którym mieszkasz?

Myślę, że tak. Jakiś czas temu zastanawiałem się nad tym, że chyba od dawna nie nagrałam niczego, co nie zawierałoby fal. A co z dźwiękowego punktu widzenia może być, jak sądzę, dość nudne. Ale zdałam sobie sprawę, że staje się to moją pieczątką, podpisem, ponieważ zawsze opowiadam historie o morzu i sposobie, w jaki ludzie wchodzą w interakcje z morzem. Mieszkam na wyspie. Ocean jest wokół nas wszystkich i ma na nas ogromny wpływ. Nie wiem, czy to jest odpowiedź.

Oczywiście, jest wystarczająca. Czego szukasz w pracach innych twórców audio?

Uwielbiam utwory Rikke Houd. Myślę, że rzeczą, której szukam, a którą słyszę u niej, jest po prostu poezja, poezja codziennego życia, ujęta w delikatny i czysty sposób. Wydaje mi się tak oczywisty, że czasem myślę: jak można nie widzieć tej poezji w codziennym życiu? Ciągnie mnie do utworów, które są bogate w dźwięki i jednocześnie poetyckie. Takich, które ujawniają coś ukrytego o kimś, które są jak dzielenie się sekretem.

Jesteś freelancerką, prawda? Jak wygląda sytuacja w Nowej Fundlandii, w Kanadzie?

Jest ciężko.

Tak jest wszędzie.

Wszędzie jest ciężko być freelancerem.

Przychodzi mi do głowy tylko jedno miejsce w Kanadzie, do którego mogę zgłaszać swoje pomysły. Jedno miejsce. Kiedyś było ich znacznie więcej – więcej programów i więcej miejsc, do których można było się zgłosić jako niezależny producent. Z biegiem lat te drzwi zostały zamknięte. CBC, kanadyjskie radio, stało się o wiele bardziej wyspiarskie. Produkują naprawdę dobre treści, ale zajmują się tym ludzie, którzy mają etaty w CBC. Dlatego nie ma miejsca dla freelancerów, dla osób z zewnątrz, którzy mogliby realizować swoje pomysły. Szczerze mówiąc, było mi bardzo ciężko. Zgłaszałam propozycje się do Falling Tree Productions, są niesamowici, a także do kilku miejsc w Stanach Zjednoczonych. Kanada stała się swego rodzaju pustynią dla niezależnych producentów. To smutne, bo mamy tak wielu świetnych autorów. Wielu z nich wyjeżdża do USA, do Nowego Jorku, gdzie radio żyje i ma się dobrze w podcastingu. Ale ja nie chcę tego robić, ponieważ kocham Nową Fundlandię. Nowa Fundlandia jest moim domem i tam chcę się rozwijać.

 

Rozmawiał Bartosz Panek Hvar, 29 maja 2023

Rebecca Nolan jest niezależną twórczynią i producentką audio. Swoje prace publikuje na własnej stronie internetowej https://www.windsweptradio.com/   Mieszka w St. John’s na Nowej Funlandii – wyspie słynnej z wiatru, lodowych gór i niesamowitych opowieści. Rebecca miedzy innymi współpracuje z kanadyjskim radiem publicznym CBC i brytyjskim BBC Shortcuts. Za swoje prace otrzymała miedzy innymi Prix Marulić oraz  Atlantic Journalism Award.

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.