Dokument i prawda. Para, której nie można pozwolić na rozwód

Reportaż wyrasta z „nieumiejętności przeżycia własnego doświadczenia egzystencjalnego za pomocą fikcji” – napisał kiedyś Mariusz Szczygieł. Słowa te powracają do mnie, ilekroć mowa jest o opozycji: prawda – zmyślenie w reportażu czy dokumencie. W ostatnim czasie opozycja ta przestała być wyrazista, o czym świadczy chociażby Festiwal Audio Storytellingu EBU, który odbył się w Rzymie w drugiej połowie maja.

Wydarzenie, które gromadziło dotychczas wyłącznie twórców gatunków non-fiction, pod nowym szyldem ma połączyć środowiska dokumentalistów i producentów gatunków fikcjonalnych. W centrum namysłu zostaje postawiona opowieść dystrybuowana za pomocą dźwiękowego medium. O ile „storytelling” i jego dramaturgiczna natura to element łączący twórców fikcji i nie-fikcji, o tyle z „audio”, czyli z tworzywem – sprawa nie jest taka prosta. Być może to właśnie sprawiło, że na rzymskiej konferencji o dźwięku rozmawiało się najmniej. A szkoda…bo to on jest najważniejszym nośnikiem prawdy w dokumencie dźwiękowym.

Prawda doświadczenia

Opowiadamy, bo czujemy potrzebę opowiadania. Jest to nasz sposób wyrażenia siebie. W dokumencie: czy to radiowym, czy literackim, czy filmowym – opisując rzeczywistość, zarazem ją interpretujemy. Marcel Łoziński na stronie internetowej Szkoły Wajdy tłumaczy kandydatom na dokumentalistów, że ten gatunek twórczości „bierze się ze zderzenia świata z indywidualnością autora: z jego przemyśleniami, intensywnością patrzenia (u nas – słyszenia), z jego wrażliwością i intuicją. Twoje życie wewnętrzne, jest takim samym elementem rzeczywistości, jak ten, z którym się zetkniesz, robiąc film”. I tu pierwsza uwaga: według tego ujęcia – możemy być tak samo – ale nie bardziej istotni – niż człowiek czy każdy inny element rzeczywistości, o którym opowiadamy. Wzajemność jest tu kluczowa. To mój bohater pomaga mi zrozumieć mechanizmy bycia w świecie. Nie mogę go jednak „użyć”, tylko po to, by wykazać się swoją pomysłowością, błyskotliwością, a nawet talentem. Po to, by było atrakcyjnie i intensywnie jak w przeboju Netflixa. By „fajnie się tego słuchało”. Jeśli taka jest nasza motywacja – trudno mówić o dokumencie. Łatwiej sięgnąć po pojemne słowo „storytelling”.

Kapuściński, mistrz reportażu literackiego, widzi relację autor-bohater jeszcze inaczej. Czerpiąc z powojennego nurtu „filozofii dialogu” (książka „Ten Inny”), mówi o konieczności nawiązania bliskiej relacji z „Innym”, a nawet o wzięciu za niego odpowiedzialności. Nawołuje do porzucenia roli „śledczego, egzaminatora”, w każdym razie pozycji nacechowanej poczuciem wyższości – i do przyjęcia pozycji „ucznia” wobec tego, kto zdecydował się opowiedzieć nam swój los. Rozumiem tych, którym nie po drodze z taką uniżonością. Jedno jest pewne: aby powstał dokument musimy „wejść w relację” i być gotowi na poniesienie emocjonalnych kosztów. Jeśli nasze świadectwo oparte jest na autentycznym doświadczeniu (”Trzeba doświadczyć, żeby zaświadczyć’ – mówi Kapuściński), nasz autorski subiektywizm nie stoi w poprzek prawdy, a staje się indywidualnym sposobem służenia jej. Nawiązując do być może mało wyszukanej metafory z tytułu tego tekstu: bierzemy prawdę za męża/żonę, by jej z czułością służyć, a nie po to, by ją wykorzystać.

Prawda dźwięku

Dokumentalista dźwiękowy ma przywilej przybliżania odbiorców do prawdy w stopniu znacznie większym niż autor literatury faktu czy filmowiec. Zawdzięczamy to bezpośredniości zapisu w dźwięku sytuacji spotkania i jego temperatury. Jak tłumaczyła w ubiegłym roku na konferencji Audionomii Eleanor McDowall – słuchając dźwiękowej nie-fikcji jesteśmy zawsze w czasie teraźniejszym nagrania, w chwili obecnej odczuwania, w artykulacyjnym zmaganiu bohatera, by oddać rzeczy takimi, jakie są. Autor literatury faktu, nawet jeśli korzysta z nagrań, musi przełożyć je na język innego tworzywa, jego „znaczące’ oddala się tym samym od „znaczonego”. Dokumentalista filmowy nie może obyć się bez pośrednictwa swoich narzędzi; potrzebuje kamer, oświetlenia i mikrofonów i bardzo musi się natrudzić, aby „dobrać się” do prawdy, której nie można przecież zredukować do „wyglądu rzeczy”. Mikrofon radiowca w sytuacji spotkania jest też, rzecz jasna, intruzem. Może stać się jednak bardzo często częścią mnie, przedłużeniem ręki autora, czułym stetoskopem, który przykładamy do serca rozmówcy. To sprzęt na szczęście niewielki, łatwo umieścić go poniżej linii wzroku, wtopić w kolor bluzki. W zamian otrzymamy prawdę niesioną przez dźwięk: prawdę przeżywania samotności lub radości, gniewu bądź rozpaczy, determinacji bądź rezygnacji…Prawdę przeżywania „tu i teraz”, prawdę, w którą chcemy włączyć słuchaczy, aby nie było im wszystko jedno.

W przekazie audialnym najważniejszym dźwiękowym komponentem jest głos. Głos tożsamy z osobą. Jego barwa, akcent, intonacja, rytm wypowiedzi, cała jej dynamika (czyli brzmieniowa różnorodność) – to elementy, z których tworzymy sobie w wyobraźni obraz człowieka: jego fizyczność, a nade wszystko – osobowość. O „prawdzie głosu” poruszająco pisze w „Ostatnim rozdaniu” Wiesław Myśliwski:

„A głos nigdy mnie nie zawiódł. Po głosie nieraz poznawałem, czy ktoś jest godny zaufania, czy nie, czy z kimś mógłbym wejść w zażyłość, czy nie. Nawet jeśli tego kogoś dopiero poznałem. Głos według mnie, to sejsmograf wewnętrzny człowieka. Słowami może człowiek czasem nic nie powiedzieć. Głosem musi. Wszystko może w maskę oblec, głosu nie”.

 Prawda głosu spowitego w dźwięki audiosfery to największy skarb, który otrzymuje dokumentalista. Bezcenne wiano, którego nie wolno roztrwonić.  Pokusa jest wielka, bowiem w pewnym momencie na scenę wkracza ciotka – kreacja. Z kieszeni wyciąga propozycje intratnych inwestycji.

Autorka tekstu

Prawda i kreacja

 Według „Słownika Języka Polskiego” termin „fikcja” ma trzy podstawowe znaczenia. Jest to: zmyślenie albo coś, co istnieje tylko pozornie/formalnie, bądź też jest to „obraz świata przedstawionego w dziele literackim”. A co z dziełem dokumentalnym? Czy dokumentalista może obejść się bez fikcji? – zadaję sobie pytanie, patrząc na coraz większą hybrydyzację reportażu. Tak, może, jeśli zaświadczenie o prawdzie jest jego nadrzędnym celem. Opozycja fiction i non-fiction (wciąż) ma ogromny sens. Mimo iż w następujących po nagraniach kolejnych etapach pracy (montaż, realizacja dźwięku)  stajemy się kreatorami komponującymi dzieło o nowej strukturze, każda nasza decyzja powinna przybliżać słuchacza do prawdy uchwyconej w dźwięku.

Co jednak robić wtedy, gdy prawda, której doświadczyliśmy nie dała się uchwycić w nagraniu, chociażby z powodów technicznych czy czysto zewnętrznych. Ciotka – kreacja wabi nas tutaj  możliwościami podkolorowania, uatrakcyjnienia prawdy, która przecież często jest chropawa, przaśna i po prostu naga. Wiem, że jestem radykalna, ale mimo wszystko nie proponuję wyrzucenia ciotki za drzwi. Można ją nawet zaprosić do tańca, pod warunkiem, że orkiestrą dyrygować będzie prawda.

W książce „Dźwięk bez fikcji” przytaczam opowieść wybitnego dokumentalisty Jensa Jarischa, który przez wiele miesięcy pracował nad cyklem audycji o młodocianych prostytutkach. Jarisch przywołuje przykład odbywającej się w zatłoczonym barze sesji nagraniowej z jedną z dziewczyn. Było to dla niego poruszające doświadczenie, którego śladów nie usłyszał w odtworzonym później nagraniu. Wszelkie niuanse rozmyły się w akustycznym smogu wypełniającym pomieszczenie baru. Jarisch postanowił więc zaprosić dziewczynę do studia i nagrał ją ponownie w sterylnych warunkach, a podczas pracy z realizatorem „dołożył” dźwięki baru – zdawałoby się absurdalne w stosunku do treści tło, które jednak podkreśliło dramaturgię samego wyznania wypowiedzianego charakterystycznym głosem bohaterki:

„(…) czasem w sytuacji, gdy czegoś doświadczasz, trzeba całą tę sytuację trochę zmodyfikować, by uzyskać materiał oddający to, co słyszy twoje własne ucho, w każdym razie to wewnętrzne ucho, nie w technicznym rozumieniu tego słowa”. (J. Jarisch „The Inner Sound of The Outer Worls”)

Czego na pewno nie zrobił Jens? Nie powiedział bohaterce, co ma mówić. Nie powiedział jej, jak ma mówić. Nie dorzucił do wypowiedzi ćwierkania ptaków, szumu fal, skrzypiącej podłogi – przywołał natomiast audiosferę miejsca, w którym po raz pierwszy usłyszał swoją bohaterkę i postanowił ponieść dalej jej opowieść. Nie włączył do tej sekwencji opowieści postaci, których z nimi nie było. Nie wykorzystał  wyłącznie małych fragmentów wypowiedzi do uwiarygodnienia odautorskiej narracji. Chciał, abyśmy, słuchając opowieści dziewczyny, doznali tego samego poruszenia, które on przeżył w hałaśliwym barze. Jarisch zadaje istotne dla dokumentalistów pytanie: do kogo należy ta historia? Do bohatera czy autora? A może do obojga? Transponowanie emocjonalnego echa rezonującego w percepcji samego autora do audycji – to istotna funkcja, a zarazem wartość dodana, ostatniego etapu pracy nad reportażem. To fundament wyborów artystycznych.  Czy jednak wierność emocjonalnemu echu usprawiedliwia każdą ingerencję w „prawdę dźwięku”? Jarisch ostrzega:

„Musimy więc bardzo uważać, aby nie zawrzeć w reportażu zbyt wiele naszej własnej historii, byśmy nie zaaranżowali historii innej osoby tak, by usłyszeć w niej to, co chcemy usłyszeć”.

Ów balans dotyczący jednoczesnego przekazywania prawdy bohatera oraz prawdy autora (emocjonalne echo) jest sprawą intuicji, ale także zawodowej uczciwości. Chciałabym tutaj zaproponować, bardzo użyteczny, jak sądzę, termin: „jednostka prawdy dźwięku”. To wartość, w którą autor reportażu w czasie pracy z realizatorem nie powinien zbytnio ingerować, którą powinien ocalić. Jest nią brzmienie ludzkiego głosu zarejestrowane w nacechowanym emocjami wyznaniu. Pamiętajmy, że w dobie cyfrowych możliwości wytwarzania, rejestracji i przekształcania dźwięku – można poddać go rozmaitym manipulacjom i realizatorzy dzieł radiowych często z tych możliwości korzystają. Powszechne jest stosowanie dla celów artystycznych pogłosów, rozmaitych filtrów, spowalnianie czy przyspieszanie tempa wypowiedzi. Niektóre z tych zabiegów są uzasadnione, przyczyniają się chociażby do metaforyzacji przekazu. Warto jednak pamiętać, by nie zaburzyć tej unikalnej jakości, którą uzyskujemy dzięki naszemu narzędziu pracy, czyli mikrofonowi. To za jego sprawą zmienia się słuchokrąg człowieka.

Zakończenie

Wypada jakoś zakończyć ten tekst. Tekst zrodzony z potrzeby, którą – być może – niewielu zrozumie. Piszę go, mając w pamięci głosy moich bohaterów: rzucane w przestrzeń pytania retoryczne pana Zenka z „Dnia Taty”, wznoszącą się niczym ptak do lotu   kadencję zdania pani Heleny ze „Studni” czy liczenie po rumuńsku pieniążków zgromadzonych przez 11-letnią żebraczkę Ewę…Żaden z moich słuchaczy nie zobaczył nigdy ich twarzy, a jednak dowody współprzeżywania ich losu – mimo upływu lat – wciąż napływają do mnie z zaskakujących kierunków. I chyba najbardziej dumna jestem z tych reportaży, w których nie musiałam zmęczyć się tańcem z ciotką – kreacją. W których zaufałam prawdzie dźwięku i doświadczenia. Bo prawdą dźwięku można się zachwycić – tak samo jak audiosferą najstarszych lasów na Ziemi. Usłyszeliśmy ją ostatniego dnia EBU Audio Storytelling Festival.  Była to bodajże jedyna prezentacja, po której wśród uczestników rzymskiej konferencji przeszedł szmer zachwytu i to wymarzone przez każdego autora słowo: „amazing!”.

Kasia Michalak

 Napisz do mnie: kasia@audionomia.pl

* Zrealizowano w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin.

 

 

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.