Prawda i kreacja
Według „Słownika Języka Polskiego” termin „fikcja” ma trzy podstawowe znaczenia. Jest to: zmyślenie albo coś, co istnieje tylko pozornie/formalnie, bądź też jest to „obraz świata przedstawionego w dziele literackim”. A co z dziełem dokumentalnym? Czy dokumentalista może obejść się bez fikcji? – zadaję sobie pytanie, patrząc na coraz większą hybrydyzację reportażu. Tak, może, jeśli zaświadczenie o prawdzie jest jego nadrzędnym celem. Opozycja fiction i non-fiction (wciąż) ma ogromny sens. Mimo iż w następujących po nagraniach kolejnych etapach pracy (montaż, realizacja dźwięku) stajemy się kreatorami komponującymi dzieło o nowej strukturze, każda nasza decyzja powinna przybliżać słuchacza do prawdy uchwyconej w dźwięku.
Co jednak robić wtedy, gdy prawda, której doświadczyliśmy nie dała się uchwycić w nagraniu, chociażby z powodów technicznych czy czysto zewnętrznych. Ciotka – kreacja wabi nas tutaj możliwościami podkolorowania, uatrakcyjnienia prawdy, która przecież często jest chropawa, przaśna i po prostu naga. Wiem, że jestem radykalna, ale mimo wszystko nie proponuję wyrzucenia ciotki za drzwi. Można ją nawet zaprosić do tańca, pod warunkiem, że orkiestrą dyrygować będzie prawda.
W książce „Dźwięk bez fikcji” przytaczam opowieść wybitnego dokumentalisty Jensa Jarischa, który przez wiele miesięcy pracował nad cyklem audycji o młodocianych prostytutkach. Jarisch przywołuje przykład odbywającej się w zatłoczonym barze sesji nagraniowej z jedną z dziewczyn. Było to dla niego poruszające doświadczenie, którego śladów nie usłyszał w odtworzonym później nagraniu. Wszelkie niuanse rozmyły się w akustycznym smogu wypełniającym pomieszczenie baru. Jarisch postanowił więc zaprosić dziewczynę do studia i nagrał ją ponownie w sterylnych warunkach, a podczas pracy z realizatorem „dołożył” dźwięki baru – zdawałoby się absurdalne w stosunku do treści tło, które jednak podkreśliło dramaturgię samego wyznania wypowiedzianego charakterystycznym głosem bohaterki:
„(…) czasem w sytuacji, gdy czegoś doświadczasz, trzeba całą tę sytuację trochę zmodyfikować, by uzyskać materiał oddający to, co słyszy twoje własne ucho, w każdym razie to wewnętrzne ucho, nie w technicznym rozumieniu tego słowa”. (J. Jarisch „The Inner Sound of The Outer Worls”)
Czego na pewno nie zrobił Jens? Nie powiedział bohaterce, co ma mówić. Nie powiedział jej, jak ma mówić. Nie dorzucił do wypowiedzi ćwierkania ptaków, szumu fal, skrzypiącej podłogi – przywołał natomiast audiosferę miejsca, w którym po raz pierwszy usłyszał swoją bohaterkę i postanowił ponieść dalej jej opowieść. Nie włączył do tej sekwencji opowieści postaci, których z nimi nie było. Nie wykorzystał wyłącznie małych fragmentów wypowiedzi do uwiarygodnienia odautorskiej narracji. Chciał, abyśmy, słuchając opowieści dziewczyny, doznali tego samego poruszenia, które on przeżył w hałaśliwym barze. Jarisch zadaje istotne dla dokumentalistów pytanie: do kogo należy ta historia? Do bohatera czy autora? A może do obojga? Transponowanie emocjonalnego echa rezonującego w percepcji samego autora do audycji – to istotna funkcja, a zarazem wartość dodana, ostatniego etapu pracy nad reportażem. To fundament wyborów artystycznych. Czy jednak wierność emocjonalnemu echu usprawiedliwia każdą ingerencję w „prawdę dźwięku”? Jarisch ostrzega:
„Musimy więc bardzo uważać, aby nie zawrzeć w reportażu zbyt wiele naszej własnej historii, byśmy nie zaaranżowali historii innej osoby tak, by usłyszeć w niej to, co chcemy usłyszeć”.
Ów balans dotyczący jednoczesnego przekazywania prawdy bohatera oraz prawdy autora (emocjonalne echo) jest sprawą intuicji, ale także zawodowej uczciwości. Chciałabym tutaj zaproponować, bardzo użyteczny, jak sądzę, termin: „jednostka prawdy dźwięku”. To wartość, w którą autor reportażu w czasie pracy z realizatorem nie powinien zbytnio ingerować, którą powinien ocalić. Jest nią brzmienie ludzkiego głosu zarejestrowane w nacechowanym emocjami wyznaniu. Pamiętajmy, że w dobie cyfrowych możliwości wytwarzania, rejestracji i przekształcania dźwięku – można poddać go rozmaitym manipulacjom i realizatorzy dzieł radiowych często z tych możliwości korzystają. Powszechne jest stosowanie dla celów artystycznych pogłosów, rozmaitych filtrów, spowalnianie czy przyspieszanie tempa wypowiedzi. Niektóre z tych zabiegów są uzasadnione, przyczyniają się chociażby do metaforyzacji przekazu. Warto jednak pamiętać, by nie zaburzyć tej unikalnej jakości, którą uzyskujemy dzięki naszemu narzędziu pracy, czyli mikrofonowi. To za jego sprawą zmienia się słuchokrąg człowieka.
Zakończenie
Wypada jakoś zakończyć ten tekst. Tekst zrodzony z potrzeby, którą – być może – niewielu zrozumie. Piszę go, mając w pamięci głosy moich bohaterów: rzucane w przestrzeń pytania retoryczne pana Zenka z „Dnia Taty”, wznoszącą się niczym ptak do lotu kadencję zdania pani Heleny ze „Studni” czy liczenie po rumuńsku pieniążków zgromadzonych przez 11-letnią żebraczkę Ewę…Żaden z moich słuchaczy nie zobaczył nigdy ich twarzy, a jednak dowody współprzeżywania ich losu – mimo upływu lat – wciąż napływają do mnie z zaskakujących kierunków. I chyba najbardziej dumna jestem z tych reportaży, w których nie musiałam zmęczyć się tańcem z ciotką – kreacją. W których zaufałam prawdzie dźwięku i doświadczenia. Bo prawdą dźwięku można się zachwycić – tak samo jak audiosferą najstarszych lasów na Ziemi. Usłyszeliśmy ją ostatniego dnia EBU Audio Storytelling Festival. Była to bodajże jedyna prezentacja, po której wśród uczestników rzymskiej konferencji przeszedł szmer zachwytu i to wymarzone przez każdego autora słowo: „amazing!”.
Kasia Michalak
Napisz do mnie: kasia@audionomia.pl
* Zrealizowano w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin.