Człowiek z Signal Hill. Wspomnienie o Chrisie Brookesie

„Jest jedna cecha, która odróżnia mnie od innych radiowców: geografia. Jestem jedynym, którego studio produkcyjne znajduje się na klifie, na którym narodziło się radio, jakie znamy” – pisał w swoim eseju Chris Brookes – jeden z najwybitniejszych przedstawicieli dokumentalistyki audio, kanadyjski myśliciel, producent, mistrz. Informacja o tragicznej śmierci Brookesa poruszyła kilka dni temu międzynarodowe środowisko radiowe.

Pierwszy raz spotkałam Chrisa Brookesa w 2008 roku na wyspie Hvar, podczas Międzynarodowego Festiwalu Prix Marulić, organizowanego przez Chorwackie Radio i Europejską Unię Nadawców. Szybko zauważyłam, że Brookes, mimo swojej skromności i nienachalnego zachowania, ma status gwiazdy, a nawet więcej – guru. Bardzo wysoki, szczupły, białowłosy, w staromodnych lenonkach, natychmiast skojarzył mi się z Donaldem Sutherlandem z teledysku „Cloudbusting” Kate Bush. Na festiwalowe przesłuchania przyjeżdżał na rowerze, a kiedy z niego schodził, natychmiast tuż obok pojawiał się ktoś głodny rozmowy z nim. Podczas konkursowych dyskusji każdy z nas autorów czekał na choćby jedno zdanie oceny wypowiedziane jego miękkim, delikatnym głosem. Usłyszeć aprobatę Brookesa – to było coś.

Charyzma Chrisa wiązała się z jego talentem, osobnym stylem opowiadania dźwiękowych historii, ale też ze swoistą mitologizacją radia, którą nasycone były jego audycje i teksty. Brookes był radiowcem totalnym, co symbolizuje chociażby wybór miejsca do życia. W kanonicznym eseju „Are We on the Air?” opisywał wydarzenia , które rozegrały się w St. John’s w Nowej Funlandii w 1901 roku, właśnie w przestrzeni, w której sto lat później prowadził swoje „Batterry Studio”. Nazywam ten tekst kanonicznym, bowiem wykazuje on osobność, unikalność, specyficzną cechę radiowego medium. Brookes przypomina, że w grudniu 1901 włoski fizyk Guglielmo Marconi odnotował pierwszą transmisję fali radiowej przez Atlantyk. Z nadajnika w Kornwalii wysłano komunikat sprowadzający się do litery „s” w alfabecie Morse’a – czyli trzy krótkie sygnały dźwiękowe. Po kilkudniowym oczekiwaniu na kanadyjskim klifie – nazwanym po latach Signal Hill – Marconi wreszcie usłyszał w słuchawkach upragniony dźwięk. Wydarzenie to, uznane za narodziny radia, tak naprawdę jednak…nie miało miejsca . John Belrose – fizyk z Canada’s National Research Council udowodnił, że tamtego grudniowego dnia Marconi nie mógł usłyszeć owego sygnału. Fale o niskich częstotliwościach nie mogły pokonać aż tak długiego dystansu, szczególnie w ciągu dnia, kiedy jonosfera (od której fala dźwiękowa się odbija), jest mało aktywna. 12 grudnia 1901, który to dzień ogłoszono dniem narodzin radia – aktywność plam na Słońcu mająca wpływ na jonosferę, była zbyt mała. Belrose twierdzi, że znajdujący się pod olbrzymią presją finansową Marconi, tak bardzo pragnął usłyszeć wysyłany z Kornwalii sygnał, że po prostu…go sobie wyobraził. Według Chrisa Brookesa opisane wyżej wydarzenie udowadnia, iż radio powinno być docenione za coś więcej niż tylko dostarczanie informacji. Tym, co owo medium potrafi najlepiej, jest stymulowanie wyobraźni poprzez dźwięk:

(…) radio celuje nie w dostarczaniu informacji ( w tym wypadku to litera „s”), ale w ewokowaniu wyobraźni (sugestia litery s). Dla radiowców powinno to stanowić zasadniczą różnicę. Niestety 2 grudnia 1901 roku nagłówki krzyczały: MARCONI ODBIERA SYGNAŁ DŹWIĘKOWY zamiast MARCONI MA EWOKATYWNE RADIOWE DOŚWIADCZENIE.

Brookes wykazywał, że przekaz dźwiękowy stawia odbiorcy o wiele większe wymagania niż przekaz obrazkowy i opiera się na jego współtwórczej aktywności. Uruchamia wyobraźnię, skojarzenia, ofiarowując w zamian głębię przeżycia poznawczego, estetycznego, emocjonalnego. Z pojęciem wyobraźni zaś łączy się dość ściśle zagadnienie wizualności – zdolności dźwięku do wywoływania obrazów mentalnych. Ujrzycie je na pewno, słuchając audycji Chrisa eksplorujących unikalność radiowego tworzywa (mój ulubiony dokument to nagodzony na Prix Marulić „Hark!” – o dźwiękowej eksploracji tego, jak mogła brzmieć elżbietańska Anglia): http://bitly.pl/C3LW8

W oficjalnym nekrologu Brookesa czytamy o tym, że jego „programy dostarczały nowych kontekstów dla starych i nowych zagadnień, przekraczały granice dokumentu, opowiadania, kompozycji i sztuki audio. Podejmował tematy od pejzażu dźwiękowego elżbietańskiej Anglii do utraty tradycyjnej wiedzy, poprzez upadek nowofundlandzkich połowów dorsza, aż po wpływ elektryczności na muzykę. Jego porywające opowieści były emitowane w Kanadzie, USA, Anglii, Irlandii, Australii, Nowej Zelandii, Holandii, Finlandii, Austrii, Niemczech i Szwecji”. Z bogatego tekstu wspomnieniowego dowiemy się również, że ten mistrz radia pierwsze lata swojej zawodowej aktywności poświęcił teatrowi. Powołał m.in. Mummers Troupe Theatre Company – grupę, która była pionierem w wykorzystaniu teatru do rozwoju społeczności wiejskich. W ciągu 10 lat działalności Mummers Troupe wystawiła prawie 40 spektakli, od nowofundlandzkich sztuk o mamrotaniu (tradycja, którą Brookes pomógł wskrzesić na wyspie) po ostre polityczne eksploracje polityki związkowej, strajków górniczych oraz połowów fok i dorszy. Działalność w owej kompanii otworzyła kariery wielu znanym kanadyjskim aktorom i muzykom, w tym Mary Walsh, Robertowi Joyowi, Ronowi Hynesowi i Charliemu Tomlinsonowi. (Nekrolog Brookesa znajdziecie tutaj: http://bitly.pl/UckhW )

„Otwieranie drzwi do kariery” młodszym kolegom było specjalnością Chrisa. Pod jego drzwiami pojawiali się raz po raz poczatkujący autorzy, a on każdego z nich obdarzał czasem i uważnością. Piękne świadectwo relacji uczeń – mistrz usłyszałam przed laty od Jirziego Slavicinskiego z Czeskiego Radia, który pewnego dnia porzucił całe dotychczasowe życie i wyjechał do St. John’s, by terminować u Chrisa. Zazdrościłam trochę Jirziemu tej odwagi i wolności. Dziś wiem, że posiadanie mistrza to jedna z najlepszych rzeczy, jaka może nam się w życiu wydarzyć. Takiego mistrza, który nie narzuca twojej wędrówce kierunku, ale zaraża miłością do wędrowania. I nawet, kiedy już nie ma go przy tobie, czujesz się mniej samotny.

To krótkie wspomnienie zakończę fragmentem wywiadu Jirziego Slavicinskiego z Chrisem Brooksem. Ta rozmowa wzmacnia i mnie w chwilach osamotnienia. Do usłyszenia, Mistrzu.

JIRI: Czasami wydaje mi się to wręcz surrealistyczne. W małych rozmowach codziennego, zwykłego życia odkrywasz moment, który nadaje mu inne znaczenie, może więcej sensu.
CHRIS: Ja znajduję – czyż nie wszyscy znajdujemy? – wszystkie te małe perełki, które umieszczasz na sznurku, które składają się na dzień, tydzień, miesiąc czy rok twojego istnienia są bardziej wyjątkowe, ponieważ zwracamy na nie dodatkową uwagę, kiedy nagrywamy. To bardziej intensywny sposób bycia w chwili obecnej.
JIRI: Może bardziej skupiony, skoncentrowany sposób bycia w chwili obecnej…
CHRIS: Zastanawiam się, czy tak jest. Jako twórca fabuły robisz wszystko, co w twojej mocy, by uchwycić dźwięk, rzeczywistość danego momentu. Wchodzisz i masz misję znalezienia najbardziej żywej rzeczywistości tego konkretnego momentu. Jak powiedział Rene Farabet, wielki francuski fabularzysta: “Słuchaj centrum każdego dźwięku. Nawet jeśli dźwiękiem jest cisza, słuchaj centrum ciszy”. Jesteśmy zatem bardziej uważni. Bardziej niż wtedy, gdy po prostu wchodzimy bez mikrofonu.

Całą rozmowę znajdziecie tutaj:
https://transom.org/2011/feature-as-a-journey-to-the-unknown/

Kasia Michalak

Korzystałam z tekstów:
Chris Brookes, Are We on the Air?, [w:] Reality Radio. Telling True Stories in Sound, red. J. Biewen, Center For Documentary Studies: UNC Press, Chapel Hill 2010.

Katarzyna Michalak “Dźwięk bez fikcji. O radiowym reportażu artystycznym” (książka w druku)

This website uses cookies

We inform you that this site uses own, technical and third parties cookies to make sure our web page is user-friendly and to guarantee a high functionality of the webpage. By continuing to browse this website, you declare to accept the use of cookies.